Naszym zrewitalizowanym zamkowym ruinom właśnie strzelił roczek. Nie był to rok nijaki, czego można się było obawiać.
Czasem inwestycje oddawane są do użytku, ale ów użytek z nich niewielki. Nie da się ukryć, że władze miejskie starają się różne zakamarki obiektu regularnie wykorzystywać przy okazji organizowania rozmaitych imprez i spotkań – także na 1. urodziny odnowionego obiektu. Rocznicę otwarcia ruin świętowano 5 czerwca i ruch był wówczas większy niż zazwyczaj (fot. 1) . Przygotowano kilka stoisk dla zwiedzających, można było postrzelać z łuku, pooglądać walki rycerskie czy skosztować średniowiecznego jadła – choć przygotowanego, rzecz jasna, na świeżo.
W zrewitalizowanych ruinach działy się przez ostatnie miesiące i rzeczy mniej chwalebne – kradzież monet wrzucanych przez turystów „na szczęście”, chodzenie niedopilnowanej dzieciarni po murach, zaśmiecanie refektarza podczas alkoholowych posiadówek połączone z niszczeniem wyposażenia, kolejna kradzież (tym razem dekoracyjnych jaj wielkanocnych) – ale dzięki temu też nie było nijako. Tuż przed rocznicą na pasażu od strony kościoła baptystów stanął duży witacz wewnętrzny (fot. 2) , czyli coś, czego w naszym mieście brakowało. Owszem, podobny, ale znacznie mniejszy napis znajduje się od paru lat w pobliżu Zespołu Szkół nr 2 – tam jest częścią fotoramki. Nowy element małej (no, może średniej) architektury został wykonany w pobliskiej Nidzicy. Pojawiły się głosy, że witacz jest trochę bez wyrazu (faktycznie, przydałoby się jakieś plastyczne skojarzenie z naszym miastem) i za duży, ponieważ trudno zrobić komuś zdjęcie z napisem w tle. Pozwolimy sobie z tym drugim zarzutem się nie zgodzić. To tak, jakby mieć pretensje do budowniczych warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki czy innego obiektu podobnych rozmiarów o to samo. Wystarczy odrobinę pokombinować. A co mają powiedzieć włodarze polskich miejscowości typu Jazgarzewszczyzna, Szymankowszczyzna czy Chruszczewka Włościańska? To akurat są niewielkie wioski, ale przecież każdy może mieć swój okazały witacz.
Taki specjalny napis, choć wykonany znacznie mniejszą czcionką niż u nas, zobaczyć można na antypodach, a konkretnie w Nowej Zelandii. Znajduje się tam miejscowość o wdzięcznej nazwie Taumatawhakatangihangakoauauotamateaurehaeaturipukakapikimaungahoronukupokaiwhenuakitanatahu. Tym, którzy nie znają tamtejszego języka (w tym konkretnym przypadku nie jest to angielski), spieszymy z podpowiedzią, że owa nazwa po polsku brzmiałaby mniej więcej tak: „Szczyt wzgórza, gdzie Tamatea, mężczyzna o wielkich kolanach, zdobywca gór, pożeracz ziemi i podróżnik, grał na flecie dla swojej ukochanej”. Tam jednak żadnego świecenia napisu nocą nie ma – a u nas, owszem, jest (fot. 3).
Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.