Letni sezon ogórkowy w pełni. Nie wiem jak tam komu, lecz mnie osobiście kojarzy się on właśnie z małosolnymi.

Na śniadanie taki ogóreczek ze świeżym, pachnącym chlebem i odrobiną masła to coś, co optymistycznie nastraja na cały upalny dzień. Są, rzecz jasna, różne szkoły kiszenia małosolnych - wszystko zależy przecież od gatunku ogórka i dodatków. Z dzieciństwa pamiętam, jak ceremoniał kiszenia zaczynał się od wizyty na toruńskim Nowym Rynku, gdzie kiedyś naprawdę znajdował się rynek i stały stragany. Wybór ogórków był ogromny, a w pamięć zapadły mi takie egzotyczne gatunki jak trackie, monasterskie czy terespolskie. Wkład rynkowy miejscowej jednostki armii ówcześnie zaprzyjaźnionej stanowiły ogórki nieżyńskie i muromskie pracowicie uprawiane na skraju podtoruńskich poligonów. Do tego oczywiście koper, chrzan, czosnek. Długie dyskusje trwały przed rozstrzygnięciem dylematu liści - do wyboru dębowych, wiśniowych czy z czarnej porzeczki.

Ogórek, niby warzywko banalne, a ile ciekawych rzeczy można się przy tej okazji dowiedzieć. Natomiast nie wiem, czy ktoś z PT Czytelników miał przyjemność skosztowania kiszonej marchwi. Taka okazja nadarzyła mi się kilka lat temu w trakcie spływu Czarną Hańczą. Spotkani na jednym z biwaków kajakarze mieli ze sobą solidne wiaderko tego, jak się później okazało, przysmaku. Poczekam jeszcze trochę na świeżą marchewkę i może spróbuję sam się za to zabrać, a o wynikach eksperymentu napiszę.

Wracając do naszych baranów, czyli do szczycieńskiej gastronomii, niestety, nie widzę wielu możliwości optymistycznego spojrzenia w przyszłość. Przez ponad ośmioletnią nieobecność, oderwałem się od miejscowej gastronomicznej rzeczywistości i staram się to nadrobić. Moment wydaje się odpowiedni, gdyż sezon turystyczny w pełni i gastronomia kwitnąć powinna niczym róży kwiat. I co my tu widziem proszę szanownej wycieczki?

Cienko, cieniutko, niestety. Oczywiście na samym szczycie tkwi "Mazuriana". To lokal wyjatkowo porządny, powiem więcej, z racji np. dyskretnych kibelków - ekskluzywny. I to na skalę światową! Miałem okazję zwiedzać knajpki wszystkich kontynentów poza Australią i nigdzie pobyt w tym, nie powiem eleganckim przybytku nie kosztował ok. 3 USD, 1,75 funta, 2,5 euro czyli 10 zł polskich. Rzecz jasna dla osób nie będących gośćmi lokalu. Rozumiem, że żal wpuścić hołotę do tak uroczego przybytku, lecz szlachectwo zobowiąuje! Albo jesteśy firmąnaprawdę elegancką i stać nas na parę rolek papieru więcej, albo staczamy się do poziomu zadupia (sorry!).

Może mały wtręt. Jedna z moich starych (stażem oczywiśie) warszawskich przyjaciółek otworzyła wiosną elegancką kawiarenkę połączoną z galerią sztuki. W samym centrum stolicy, czyli tuż obok hotelu "Forum". Klasa "S" jak najbardziej. I czytam niedawno w stołecznym wydaniu "Wyborczej", że bohaterski kelner z tejże kawiarni około północy dopadł na środku Marszałkowskiej gościa, który wyniósł z lokalu... szczotkę do czyszczenia kibelka, srebrną, bajerancką, wyglądającą niczym miecz szczerbiec. Gwarantuję, że poświęcenie funkcjonariusza gastronomii nie spotkało się z najwyższym uznaniem szefowej. Taka reklama nie przynosi zaszczytu.

Szkoda, że zamiast o przewagach kuchni, a takie się w "Mazurianie" zdarzają, jak np. ekstra sałata a'la szef (13,50 zł) muszę poruszać tematy tak przyziemne. Przemiła kelnerka p. Zosia samym uśmiechem nadrabia wszystkie niemiłe skojarzenia wynikające z tego nieszczęsnego kibelkowego ogłoszenia. Jeżeli sił mi starczy, przy najbliższej okazji wrócę do "Mazuriany" i bratniej "Toskany". Oczywiście w zbożnym dziele wskazania tego, co warte jest kilku złotych i... kropelek żołądkowych.

Wiesław Mądrzejowski

2005.07.13