Janusz Trojanowski jako kierowca karetki pogotowia przepracował blisko czterdzieści lat. Z tego okresu zapamiętał wiele zdarzeń, zarówno tych tragicznych i budzących grozę, jak i humorystycznych. W pamięci szczególnie zapadł mu epizod ze stanu wojennego, kiedy to przyszło mu przemycać karetką do miejsca ukrycia działacza „Solidarności” wraz z tajnymi dokumentami związku.

Tajna misja karetki
Janusz Trojanowski już od małego chciał być kierowcą i marzenie to udało mu się spełnić

PÓŁKRWI MAZUR Z MOTORYZACYJNĄ ŻYŁKĄ

Janusz Trojanowski to półkrwi Mazur. Jego dziadkowie, Emilia i Karl Glitza mieli przed wojną duże gospodarstwo w Romanach. W styczniu 1945 r. rozegrała się tam rodzinna tragedia. Radzieccy sołdaci zamordowali dziadka pana Janusza, jego ciotkę i wuja. Ich zbiorowa mogiła znajduje się obok domu, w którym kiedyś mieszkali Glitzowie. Prowadzenie gospodarstwa przejęła babka Emilia. W 1962 r. wyjechała do Niemiec, wcześniej jednak postawiła pomnik zamordowanym członkom swojej rodziny. Sama zmarła pod koniec lat 70.

Pan Janusz od dziecka chciał być kierowcą. Poszedł nawet do szkoły samochodowej w Olsztynie, ale dość szybko ją rzucił. - Dojeżdżanie o 6.00 pociągiem mi nie odpowiadało – przyznaje.

Mając 18 lat, podjął pracę w Lenpolu, najpierw w magazynie surowca, potem w zakładzie remontowo – budowalnym, gdzie jeździł wózkiem widłowym, by po pewnym czasie przesiąść się na traktor. - W tamtych czasach Lenpol to był ogromny zakład, zatrudniający 2 tysiące ludzi – opowiada nasz rozmówca.

WARSZAWA Z ŻÓŁTYM KRZYŻEM

Na podwórku dawnej siedziby pogotowia na ul. Lipperta. Taką karetką 13 grudnia 1981 r. Janusz Trojanowski przewoził działacza „Solidarności” do miejsca ukrycia

Po pewnym czasie dowiedział się, że w PKS-ie potrzebują kierowcy. Bez większego zastanowienia zwolnił się z Lenpolu i poszedł do, jak mu się wydawało, nowego miejsca zatrudnienia. - Kadrowy wziął moje prawo jazdy i jak zorientował się, że mam „dwójkę”, oznajmił, że potrzebują kogoś z uprawnieniami na samochody ciężarowe, których ja jeszcze nie miałem. Ja mu na to, że już się zwolniłem z Lenpolu. Wtedy zaproponowano mi kurs na autobus. Zapisałem się i czekałem – opowiada pan Janusz. W tym czasie, a był to rok 1975, odwiedził go kolega, informując, że zwolniło się miejsce w kolumnie transportu sanitarnego i żeby szybko stawił się u dyspozytorki. Od razu otrzymał polecenia wyjazdu z pielęgniarką na zastrzyki. Pojazdem, za kierownicą którego zasiadł była warszawa z żółtym krzyżem obsługująca szczycieński sanepid. Tam pan Janusz spędził cztery lata, które do dziś wspomina z wielkim sentymentem.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.