Poprzedni numer „Kurka Mazurskiego” wydał mi się szczególnie interesujący. Zwłaszcza felieton Ewy Kułakowskiej z cyklu „Tak to widzę” wyjątkowo trafnie podsumował niedowład władz miasta w zakresie jego promocji. Kiedy Ewa pisze o pozoracji działań, to przychodzi mi na myśl określenie z pewnej starej książki kucharskiej, gdzie podawano przepis na pieczeń z bażanta. Na zakończenie stosownego opisu autorka książki przedstawia klasyczny sposób serwowania owej potrawy na stół. Otóż upieczonego ptaka należy ułożyć na półmisku i udekorować oryginalnymi piórami ze skrzydeł i ogona, aby nadać mu POZÓR ŻYCIA. Tak właśnie napisała.
I tak też jest z Krzysztofem Klenczonem. Pozór. Nic naprawdę. Powierzchowna rutyna bez pomysłu i tyle.
Podróżując samochodem po różnych krajach Europy nietrudno zauważyć jak mniejsze i większe miasta i miasteczka zabiegają o swoją atrakcyjność. Jeśli tylko mieszka tam jakikolwiek artysta, wielkie szyldy zapraszają do odwiedzenia jego galerii, przy wjeździe stoją ustawione rzeźby, a w samym miasteczku na każdym kroku spotykamy drogowskazy i zachęcające plakaty do poznania twórczości miejscowego talentu. Uczestniczą w tym miejscowe władze. Taki talent „hoduje się” od młodości w nadziei, że kiedyś będzie to postać wielka, która rozsławi swoją rodzinną miejscowość.