Wakacyjne sentymenty- opowiadanie.

Było upalne lato, Anna tradycyjnie po pracy biegała po sklepach, by poczynić codzienne zakupy.

- Cześć!

- Cześć - odpowiedziała automatycznie, w myśli powtarzając listę koniecznych sprawunków.

- Czyżbym tak bardzo się zmienił, że już mnie nie poznajesz?!

Spojrzała na natręta. I wówczas serce załomotał mocno. Nie wierzyła własnym oczom, to był On - jej pierwsza wielka miłość...

- To naprawdę TY?! - wykrzyknęła.

- Nie, duch święty - zażartował.

Nim zdołała wykrztusić dalsze słowa już była w jego ramionach, obcałowywana, ściskana.

- Chodźmy na kawę, mam ci tyle do powiedzenia... Biwakuję nad jeziorem tam, gdzie swego czasu spotkaliśmy uczestników rodzinnego rajdu rowerowego. Pamiętasz?

- Tak, nie zapomnę tamtego dnia nigdy. Wiesz, często myślałam o tobie, chętnie porozmawiałabym, ale po wyjściu z biura zawsze mam sto spraw do załatwienia...

- Wiem, wiem, mąż, dzieci... Spotkajmy się jutro. Przyjadę po ciebie do pracy, pojedziemy gdzieś, powspominamy dawne dzieje...

Tropem pierwszej miłości

- Dobrze, do zobaczenia jutro.

Mętlik, jaki powstał w głowie, nie pozwalał na kontynuowanie sprawunków. Powędrowała więc do domu. Tam nastawiwszy własny organizm na auto-kucharkę kończyła przygotowywanie obiadu. Podekscytowana spotkaniem przesoliła ziemniaki, co nie mogło pozostać bez komentarza ze strony coraz bardziej zgryźliwego, z upływem lat, Piotra.

- Jutro trochę spóźnię się po pracy, nie czekajcie na mnie - zakomunikowała w odpowiedzi na docinki.

- A czemu to? Randka? - zakpił

- Tak.

- Nie żartuj, a kto by ciebie chciał?! - tym razem mężowskie kpiny poszły trochę za daleko.

Zdenerwowała się nie na żarty. "I on jest moim mężem?! Ten widzący we mnie jedynie automat mężczyzna jest moim mężem?"

Piętnaście lat. Tak, to prawda, że często myślała o NIM. Rozstali się, bo tak wyszło, bez żalu bez wcześniejszych deklaracji. On wyjechał, ona została. Mniej więcej w tym samym czasie założyli rodziny i normowali swoje dorosłe życie.

Impuls, złość na męża i ekscytacja zawiodły ją do fryzjera. Później w nocy - długo nie pozwalały usnąć...

- Jak ci potargam ten maskowany łeb, to zaraz się obudzisz! - "miłe" mężowskie powitanie wyrwało ją z kolorowych snów, które w końcu napłynęły. Ociężała, rozczarowana i rozżalona poczłapała do łazienki. Dzień minął szybko. Koleżanki z aprobatą przyjęły nową fryzurę oraz kolor włosów.

- Ubyło ci piętnaście lat - chwaliły decyzję. Nawet nie przypuszczały, że chciała mieć tyle właśnie lat mniej...

- Ciekawe na kogo czeka ten przystojniaczek z kwiatami - zastanawiała się jedna z koleżanek. Wszystkie rzuciły się do okna. To był ON. Jednak czeka.

- Proszę, twoje ulubione frezje. A teraz porywam cię do restauracji. - Wziął ją pod ramię i podprowadził do zaparkowanego obok bramy czerwonego BMW. Było miło i długo rozmawiali wspominając dawne dzieje, a gdy nadeszła pora rozstania, z żalem pożegnali się uściskiem dłoni.

Pełna obaw przekręciła klucz w drzwiach. W mieszkaniu panował idealny porządek, a domownicy spali. Bez pośpiechu urzędowała w łazience, przeżycia ostatnich godzin nie sprzyjały szybkiemu zaśnięciu.

- O, już jesteś - stwierdził dziwnie łagodnym głosem mąż, gdy wreszcie znalazła się w łóżku. Przytulił się do jej pleców i natychmiast ponownie zasnął.

Długo rozpamiętywała wydarzenia minionego dnia. To prawda, że często myślała o swoim pierwszym chłopcu, ale teraz była matką i żoną innego. Nie mogła być niesprawiedliwa, bo przecież mimo wszystko kochała tego niedźwiedzia, który teraz sapał w jej ucho. Gdyby tylko umiał być czuły, gdyby pamiętał, że ona jest też kobietą, a nie tylko żoną, automatem do sprzątania i gotowania.

Kolejny dzień zaczął się od niespodzianki, po raz pierwszy mąż wstał przed nią i przygotował kanapki, zapowiedział też żeby nic nie planowała na popołudnie, bo zabiera ją na wycieczkę.

Po obiedzie pojechali na Wałpusz. Ta wyprawa przeraziła ją, bowiem zatrzymali się w pobliżu zaparkowanego BMW Jana, obok którego stała przyczepa kempingowa. Miała zamiar powiedzieć mężowi o niewinnym spotkaniu z pierwszą miłością. Teraz nie rozumiała, czy wie i chce ją jakoś ukarać, upokorzyć, czy też to zupełny przypadek skierował go w tę stronę.

Było ciepło i cicho, podeszli do wody. Na kładce siedział Jan i łowił ryby. W chwili, gdy zbliżyli się do jeziora wędka wygięła się.

- Zacinaj, zacinaj! - krzyknął Piotr, zapalony wędkarz. Wbiegł na kładkę i wyrwał Janowi z rąk wędzisko. Wielki okoń pacnął na deski.

- Ale okaz. Tak zaskoczyło mnie to branie, iż straciłem głowę. Dzięki za pomoc.

- Spójrzcie na drugą wędkę, spławik się schował - zawołała.

Następny okoń pacnął na pomost. Panowie świetnie się bawili i szybko ustalili, że urządzą wspólną kolację. A że "rybka lubi pływać" więc przyrządzi ja Anna w domu. Piotr pomógł Janowi zwinąć obozowisko, Annę uczynił pilotem wsadzając ją do samochodu kolegi, a sam ruszył za nimi.

Dojechali na miejsce, panowie zajęli się trunkami, a Anna wyczarowała kolację. Jedząc wznosili toasty. Piotr, nienawykły do picia, wkrótce zniknął w pokoju dziewczynek. Anna pogoniła gościa do łazienki zabierając się do zmiany pościeli w małżeńskim łożu. Gdy wrócił sama zniknęła w łazience.

Pachnąca weszła do sypialni i położyła obok męża, który delikatnie objął ją i pocałował. Nagle dotarło do niej, że z przyzwyczajenia znalazła się w swoim łóżku, a zamiast Piotra był w nim Jan. I to Jan ją pocałował. Zerwała się, ale powstrzymał ją mówiąc: "Tyle lat czekałem na tę chwilę, nie uciekaj".

- Proszę, nie - powstrzymała go łagodnie. Zrozumiał. Pocałowała go i szybko przeszła do pokoju dziewczynek, gdzie sapał Piotr.

Rano zasiedli do śniadania i wówczas zabrzęczał dzwonek telefonu: Piotra pilnie wzywano do pracy. Dziewczynki wybiegły na dwór, a dawni kochankowie zostali w domu sami.

- Aniu, Anno, Aneczko czy wiesz, że bardzo cię kocham i mam ochotę na całusa jak za dawnych dobrych czasów.

- Janku, teraz także są dobre czasy. Kiedyś kochałam ciebie, teraz męża. To prawda, że w naszym związku jest zbyt mało romantyki. Zastąpiły ją codzienne troski i moc obowiązków. Ale ulotność uniesień zastąpiły pewność i zaufanie. Nie musimy zabiegać o swoje względy, jesteśmy siebie pewni i nierozerwalnie złączeni. Musimy się pożegnać.

Niecierpliwie przyciśnięty dzwonek u drzwi przywrócił ich do rzeczywistości.

- Pani mąż miał wypadek...

Anna płakała, gdy jej dawny chłopak wiózł ja do męża. Płakała na korytarzu, gdy oczekiwała na wynik oględzin lekarskich. Wreszcie weszła na salę. Już nie płakała, płakał Piotr. Bez słów położyła swoją dłoń na gipsowym pancerzu. Choć nie czuła ciepła doskonale wiedziała, że ono tam jest. Wieczorem pozwoliła Janowi zaprowadzić się do samochodu zupełnie nie zdziwiona jego obecnością.

- Pożegnajmy się - powiedziała, gdy pojazd zatrzymał się przed jej domem.

- Pożegnajmy się - jak echo odpowiedział Jan.

- Cenne są wspomnienia, dziękuję ci za nie, ale najcenniejsza jest jednak teraźniejszość i rodzina. Mój świat na szczęście tylko się zatrząsł, nie runął jeszcze. Czy to nie ostrzeżenie?

- Jesteś wspaniałą żoną, tyle w tobie wyrozumiałości, ciepła, oddania, cierpliwości... Zazdroszczę Piotrowi, pamiętaj że zawsze będę twoim przyjacielem.

- Wiem, dzięki tobie zrozumiałam, co jest w życiu najcenniejsze.

Grażyna Saj-Klocek

2004.07.28