Bez nich z pewnością nie byłoby największej miejskiej imprezy. Prawie niewidoczni, ukryci gdzieś za kulisami albo przemykający chyłkiem z boku sceny czuwają nad każdym, nawet najdrobniejszym detalem. Pracownicy Miejskiego Domu Kultury znają Dni i Noce Szczytna od podszewki.

W cieniu gwiazd i gwiazdeczek

Od początku Dni i Nocy Szczytna nad organizacją i przebiegiem imprezy czuwa ten sam sztab pracowników Miejskiego Domu Kultury: Andrzej Materna odpowiedzialny za dystrybucję biletów, Michał Grzymysławski - przygotowanie techniczne, Andrzej Ałaj - kierownik sceny na pl. Juranda, Ewa Łuciuk - zaplecze kuchenne oraz przygotowanie umów z artystami, Andrzej Kurpiewski - handel. Co roku pomaga im ok. trzydziestoosobowa grupa osób zatrudnionych na umowę zlecenie.

EWA ŁUCIUK: Nietykalna Kora

Ewa Łuciuk nad przygotowaniami do imprezy czuwa od samego początku. Na kilka tygodni przed świętem miasta na jej biurku urywają się telefony. Dzwonią menedżerowie zespołów, sponsorzy, osoby chcące otrzymać program Dni i Nocy Szczytna. Ewa Łuciuk odpowiada za zaplecze kulinarne oraz przygotowanie umów z artystami oraz sponsorami. Musi znać szczegółowo wszelkie zachcianki żywieniowe gwiazd i dokładać starań, by wszystko było zgodne z zapisami w kontraktach. Przed występem The Rubbets nauczyła się nawet przygotowywać specjalną wegetariańską potrawę z kalafiora i brokułów, ponieważ członkowie grupy nie jedzą mięsa. Podczas jednego tylko dnia imprezy potrzeba ok. 40 bochenków chleba oraz 100 bułek. Do tego dochodzą jeszcze rozmaite dodatki, wędliny oraz ser. Kanapkami muszą się najeść nie tylko wykonawcy, ale też członkowie ekip technicznych. Tegoroczne gwiazdy Dni i Nocy Szczytna - grupa Boney M. oraz In-Grid nie miały żadnych nadzwyczajnych wymagań. Włoska wokalistka zażyczyła sobie jedynie nocnej kolacji po występie. Ewa Łuciuk przyznaje, że niektóre gwiazdy swoim zachowaniem wywoływały u niej irytację. Tak było w przypadku Kory.

- Kiedy schodziła z estrady, nikt nie mógł jej dotknąć. Pamiętam, że aby spełnić to wymaganie, musieliśmy utworzyć szpaler od sceny do garderoby w muzeum. Staliśmy tyłem, żeby nie oddychać w jej kierunku i trzymaliśmy się za ręce.

Najbardziej "swojscy" okazali się za to Paweł Kukiz i Grzegorz Markowski.

- Każdemu rozdawali autografy, nie odsyłając nikogo w kolejkę do menedżerów.

Ewa Łuciuk przyznaje, że już od lat nie widziała w całości żadnego koncertu.

- Mimo to występ moich ulubionych zespołów, jak Myslovitz, Perfect czy Dżem musiałam obejrzeć choćby we fragmentach.

Dopóki ostatni artysta nie uda się na spoczynek po koncercie, nie ma wolnego.

- Niektórzy lubią siedzieć do białego rana, a ja nie mogę przez to wziąć udziału w zawodach wędkarskich odbywających się przy okazji Dni i Nocy Szczytna.

KLAUDIUSZ WOŹNIAK: Z dziedzińca na plażę

Tegoroczne Dni i Noce Szczytna będą dla dyrektora Miejskiego Domu Kultury już jedenastymi organizowanymi pod jego kierownictwem. Po raz pierwszy odpowiadał za ich kształt w 1996 roku, po objęciu stanowiska szefa MDK-u po śmierci pomysłodawcy obecnej formuły imprezy, Tadeusza Grzeszczyka. Wówczas główne koncerty odbywały się jeszcze na dziedzińcu, ale coraz bardziej realna stawała się konieczność przeniesienia ich w inne miejsce.

- Pamiętam, że byłem przerażony ściskiem, który panował w ruinach. Podczas jednego z koncertów znalazło się tam dwa tysiące ludzi, sytuacja stawała się katastrofalna - wspomina Klaudiusz Woźniak.

Wybór nowego miejsca padł na plażę miejską. Wielbicielom kameralnej, romantycznej aury panującej na dziedzińcu nie bardzo przypadło ono do gustu.

- Były słowa krytyki, ale zdecydowały względy bezpieczeństwa. Poza tym plaża też jest piękna, ma w sobie mazurską estetykę - uważa dyrektor.

Dla niego Dni i Noce Szczytna zaczynają się już na początku każdego roku kalendarzowego. Wtedy trzeba myśleć o tym, jakie gwiazdy wystąpią podczas imprezy oraz pozyskiwać sponsorów.

- To bardzo duże przedsięwzięcie, a nasza załoga jest niewielka. Dlatego w trakcie jego trwania chodzimy niedospani i zmęczeni.

Dyrektor przyznaje, że podczas pracy z gwiazdami nie obyło się bez napięć i trudnych sytuacji, które wymagały nie lada cierpliwości oraz talentów dyplomatycznych. Jedno z takich zdarzeń miało miejsce przed koncertem Kayah w 2000 roku.

- Bus z artystką podjechał pod samą scenę i w tym momencie zaroiło się od fotografów, zaczęły błyskać flesze. Wtedy z samochodu wyskoczył menedżer wokalistki i zagroził, że jeśli ktoś zrobi jeszcze choćby jedno zdjęcie, Kayah nie wystąpi.

Dyrektor przyznaje, że przeżył wówczas moment grozy.

- Poprosiłem jednak fotografów, aby uszanowali wolę piosenkarki i opuścili teren. Tak zrobili i koncert na szczęście doszedł do skutku.

Czasem trzeba było spełniać rozmaite zachcianki gwiazd. Pod tym względem najbardziej wymagającym wykonawcą była grupa Ich Troje. Jej członkowie zażyczyli sobie, by namiot pełniący rolę garderoby bezpośrednio stykał się ze sceną. Aby spełnić to życzenie, trzeba było zdemontować siatkę ogrodzeniową przy bazie wodnej MOS-u. Oprócz tego lider grupy, Michał Wiśniewski, któremu na krótko przed koncertem w Szczytnie urodził się syn, zażądał łóżeczka dziecięcego, pościeli w odpowiednim kolorze oraz niani. Na tym jednak nie koniec. Zespół potrzebował do występu sporej ilości... wody, która w odpowiednim momencie koncertu miała niczym deszcz spaść na scenę. Przy zaspokojeniu tej zachcianki konieczna okazała się pomoc straży pożarnej. Klaudiusz Woźniak do kaprysów gwiazd podchodzi ze zrozumieniem.

- Nie zawiodłem się dotąd na żadnym z wykonawców, żaden nie zrobił klapy, choć oczywiście zdarzały się lepsze i gorsze występy.

ANDRZEJ MATERNA: Chudy, ale byk

Andrzej Materna w organizacji Dni i Nocy Szczytna uczestniczy od samego początku, czyli od 1991 roku. Obecnie zajmuje się dystrybucją biletów i przygotowaniem orszaku Juranda, ale w pierwszych latach odpowiadał za zaplecze żywieniowe.

- Z zawodu jestem technologiem żywienia, więc pewnie dlatego przypadła mi ta rola.

Produkty pochodziły zazwyczaj od sponsorów, resztę trzeba było dokupić samemu. Robieniem kanapek zajmował się sztab ochotników. Andrzej Materna wspomina, że w tamtych latach nikt nie miał szczególnych zachcianek kulinarnych. Pierwszym Dniom i Nocom Szczytna towarzyszyła też wyjątkowa atmosfera.

- Artyści lubili tu przyjeżdżać. Nie było żadnej izolacji, wszyscy mieli do dyspozycji jedną garderobę w muzeum.

W pamięci utkwił mu szczególnie koncert Maanamu na dziedzińcu. Podczas występu jeden z fanów usiłował przedostać się po ruinach na teren imprezy. Próba się nie powiodła. Mężczyzna spadł, łamiąc sobie przy tym nogę. Rannego trzeba było przenieść na noszach do karetki. Droga wiodła przez wąską kładkę prowadzącą od ruin do muzeum. Poszkodowany był osobnikiem o dość pokaźnych gabarytach, więc transportowały go aż cztery osoby. W pewnym momencie okazało się jednak, że po wąskiej kładce wszystkie one nie przejdą.

- Przy noszach zostałem tylko ja z kolegą o podobnej do mojej aparycji. Jakoś udało się nam we dwóch przenieść chorego do karetki. Potem wszyscy się śmiali, że jestem chudy, ale byk - opowiada Andrzej Materna.

Jak mówi, sam prawie nie ogląda Dni i Nocy Szczytna, bo nie ma na to czasu. Do ostatniej chwili czuwa w biurze organizacyjnym w MDK-u, koordynując wszystkie prace. Dopiero na dwie godziny przed koncertem zjawia się na terenie plaży wraz ze sprzedającymi bilety. Najwięcej satysfakcji sprawia mu to, że impreza ma swoich oddanych miłośników.

- Jeden pan z Warszawy zamawia bilety na kilka miesięcy przed Dniami i Nocami. Nie interesuje go nawet kto wystąpi, bo ceni sobie tutejszą atmosferę.

MICHAŁ GRZYMYSŁAWSKI: Perspektywa zza kulis

Michał Grzymysławski od 1992 roku odpowiada za przygotowanie techniczne imprezy. W pracy pomaga mu dziesięcioosobowa ekipa złożona z młodych ludzi, którzy rozwieszają plakaty, tablice informacyjne, banery reklamowe, dekorują scenę. Do ich zadań należy również montowanie tzw. zabezpieczeń zaporowych, czyli płotków policyjnych na plaży.

- Niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że każdy z nich waży ok. 60 kg - mówi Michał Grzymysławski.

Zarówno on, jak i jego pomocnicy od czwartku przed imprezą aż do poniedziałku pracują niemal bez wytchnienia. Na porządku dziennym są rozmaite urazy i kontuzje, których doznają podczas montowania sceny czy rozwieszania banerów.

- Widzimy wszystko, co się dzieje wokół imprezy - zachowanie artystów, publiczności, władz. Kiedy ktoś występuje na estradzie, my zwykle jesteśmy pod albo nad sceną.

W pierwszych latach, gdy koncerty odbywały się na dziedzińcu, nie było jeszcze ławeczek dla publiczności. Ekipa techniczna musiała więc rozstawiać tam setki krzesełek.

- Ciężarówką przywoziliśmy je aż z olsztyńskiej Uranii. Sami ładowaliśmy siedzenia do samochodu, sami też je ustawialiśmy.

Po zakończeniu imprez, do późnych godzin trzeba było zebrać wszystkie krzesła i uprzątnąć teren dziedzińca.

- Pomagały nam w tym nasze żony. Nie było wtedy mowy o wypełnianiu jakichkolwiek obowiązków domowych.

Po przeniesieniu koncertów na plażę ekipie technicznej przybyło zadań. Pojawiła się konieczność zapewnienia większej liczby miejsc siedzących. Pracownicy MDK-u przez pewien czas robili je sami. Nie brakowało też zabawnych zdarzeń.

- Przez trzy lata, gdy scena była usytuowana na tle ruin, amfiteatr miał dość specyficzny układ miejsc siedzących. Zdarzało się więc, że publiczność po prostu fikała do tyłu.

Mimo że impreza ma opinię jednej z bezpieczniejszych, zdarzały się krytyczne momenty. Kilka lat temu omal nie doszło do tragedii przy bramie głównej naprzeciwko sądu.

- Podczas koncertu Ich Troje tłum ludzi zaczął wychodzić, a ochrona nie mogła sobie poradzić z sytuacją. Publiczność pchała się wprost na ostre barierki, było wielu pokaleczonych.

Ekipa techniczna wielokrotnie musiała sobie radzić w ekstremalnych sytuacjach. Michał Grzymysławski wspomina, że kiedyś trzeba było wykopywać z piasku potężnego tira, który utknął po osie na plaży. Innym razem podobny los spotkał porsche Maryli Rodowicz. Auto nie mogło wyjechać z prowizorycznego parkingu przy MOS-ie, więc członkowie ekipy po prostu przenieśli je na solidny grunt. Największe wrażenie spośród gwiazd Dni i Nocy Szczytna wywarł na Michale Grzymysławskim Stan Borys.

- To bez wątpienia wielka osobowość. Potrafi zachować klasę, a przy tym jest niezwykle otwarty.

Do kaprysów artystów podchodzi ze zrozumieniem.

- Oni przyjeżdżają tu pracować. Często widzimy, jak drażni ich zbytnia natarczywość tłumu pragnącego zdobyć autograf. Dlatego trzeba im wybaczać pewne dziwactwa czy niechęć wobec natrętnych fanów.

Zdaniem Michała Grzymysławskiego, największym wrogiem organizatorów imprezy jest niepogoda.

- Deszcz może wszystko totalnie położyć.

Najgorszy pod tym względem był 1997 rok, kiedy lało niemal bez przerwy, a na plaży porobiły się ogromne kałuże.

Ewa Kułakowska

2006.07.12