Dzień Wszystkich Świętych i Zaduszki - dwa dni, które zmuszają nas do refleksji nad życiem i śmiercią. Wspominamy tych, którzy odeszli, uświadamiamy sobie to, że nas też to prędzej czy później czeka. Na krótko sprawy doczesne odchodzą w cień, choć od "wiecznego życia" tak naprawdę oddzielić się ich nie da.

W proch się obrócisz

Trwałe zapotrzebowanie

Na tak zwanym "starym" cmentarzu komunalnym przy ul. Śląskiej pierwszych pochówków dokonano jeszcze przed wojną. Ile osób tam spoczywa obecnie - nikt nie wie, bo - jak mówią miejscy urzędnicy - po czasach administrowania cmentarzem przez parafię nie zachowała się wystarczająca dokumentacja, by tę liczbę ustalić.

"Nowy" cmentarz, przy ul. Mazurskiej, przyjął pierwszego zmarłego dokładnie 27 lipca 1982 roku. Zaczęło się na nim robić ciasno 14 lat później, już pod rządami demokratycznego samorządu. Na cele grzebalne przystosowano sąsiednią działkę z miejscem na 1100 grobów.

- W latach 80. cmentarz przy ul. Mazurskiej nie był zarządzany racjonalnie. Nie wydzielono kwater, zostawiano zbędne, duże odległości pomiędzy poszczególnymi mogiłami i to sprawiło, że stosunkowo szybko trzeba było myśleć o powiększeniu cmentarnej powierzchni - mówi Krystyna Lis, inspektor w wydziale gospodarki miejskiej.

Corocznie przybywa od 250 do 290 nowych mogił, choć nie wszystkie pojawiają się na cmentarzu przy ul. Mazurskiej. Nieustannie bowiem dokonywane są pochówki także na "starym" cmentarzu. Na przykład w 1994 r. miejsce ostatniego spoczynku znalazło tam 135 osób, a w 2001 - 114, czyli blisko połowa tych wszystkich, którzy odeszli.

- W sporej mierze jest to spowodowane ciągłym porządkowaniem cmentarza, likwidacją starych grobów, którymi nikt się nie opiekuje - mówi pracownik administracji cmentarza Stanisław Sierak.

Jednak nawet przy skrupulatnym przestrzeganiu ustawowych wymiarów grobów, wolne powierzchnie na cmentarzach komunalnych kurczą się w szybkim tempie.

Gdzie spoczniemy?

O tym, że cmentarz komunalny ma ograniczoną pojemność i trzeba dalekowzrocznie patrzeć w przyszłość, samorząd szczycieński pomyślał już w 1991 roku. W perspektywicznym zamiarze chciał rozwiązać tę kwestię na co najmniej kilkadziesiąt lat, przejął więc bezpłatnie od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa kilkanaście hektarów gruntu położonych w obrębie Lipowej Góry Zachodniej, z przeznaczeniem na cmentarz właśnie. I choć początkowo z miejscowego sanepidu otrzymywał negatywne opinie dotyczące tego przeznaczenia, konsekwentnie parł do przodu. Konsekwentnie, ale bardzo powoli. W 1993 roku powstała koncepcja techniczna budowy cmentarza, a dokładniej pierwszego etapu, obejmującego około 8 ha. Później wykonano dokumentację, a jeszcze później, w 1999 roku, tę dokumentację aktualizowano, bo pierwotna straciła ważność. Rok później miasto otworzyło sobie wrota wiodące na cmentarz, potocznie w urzędowych annałach zwany "Romany", choć z tą akurat miejscowością niewiele ma wspólnego. Szczytno uzyskało decyzję - pozwolenie na budowę. Powoli przystąpiono do inwestycyjnych działań. Na początek wykupiono część zbudowanego wcześniej prywatnego wodociągu za 13 tysięcy złotych, zapewniając w ten sposób wodę na potrzeby przyszłego cmentarza. Później zbudowano jeszcze linię energetyczną i zlikwidowano starą (bo złą miała lokalizację) i... na tym się skończyło. Dokumentacja i pozwolenie budowlane znów się zdezaktualizowały, trzeba więc będzie zaczynać papierkową robotę od początku.

Nie zmieni się raczej plan zagospodarowania pierwszych ośmiu hektarów nowego cmentarza. Powierzchnia grzebalna zajmie 5,36 ha, reszta to alejki, drogi itp. Na tych blisko 5,5 hektara mają się zmieścić aż 11 172 groby. Przewidziano tam między innymi specjalne kwatery dla urn z prochami tych, których wolą będzie poddanie się kremacji. Projektant założył jednocześnie, że około połowa z blisko 1900 miejsc na prochy może być równie dobrze wykorzystana na tradycyjne pochówki. Wszystko zależy od zapotrzebowania, jakie będzie istniało w momencie, gdy cmentarz "Romany" zacznie żyć. Jak na razie bowiem wszystko to figuruje wyłącznie na papierze, bo koszty, których do końca i ostatecznie też nikt nie wyliczył, przekraczają możliwości miejskiej kasy. W zamian podejmowane są działania doraźne, na co też trzeba pieniędzy, i to niemałych.

Plan 12-letni

Do takich działań należało między innymi powiększenie, w 1996 roku (o czym było wyżej) istniejącego cmentarza przy ul. Mazurskiej. Później, na krótko, zrodził się pomysł, by na te cele przeznaczyć także działkę zlokalizowaną "na zapleczu" ul. Reja. Tu okoniem stanął radny Henryk Żuchowski, bo w przypadku realizacji zamierzenia z trzech stron jego posesji znajdowałyby się tylko nagrobne krzyże. Od projektu więc miasto odstąpiło, co było o tyle proste, że radny został burmistrzem. Kurczącym się cmentarzem musiał się jednak zająć. Uporał się z problemem częściowo dzięki syndykowi - likwidatorowi firmy "Ekowodrol". Miasto, za około 300 tysięcy złotych, odkupiło od niego teren przy ul. Mrongowiusza, przylegający do "nowego" cmentarza, wraz z budynkami administracyjnymi. Te miały miastu przynieść zwrot nakładów i korzyści w postaci np. kilku dodatkowych mieszkań, ale ani nie było na nie chętnych (tak twierdzą miejscy urzędnicy) ani też miastu nie starczyło gotówki na adaptację pomieszczeń. Ostatnio, jak już anonsowaliśmy w poprzednim numerze, władze postanowiły budynek sprzedać.

Nie uległ zmianie natomiast projekt wykorzystania zakupionego terenu na cele grzebalne. W tym kierunku idą prace nad zmianą miejscowego planu przestrzennego zagospodarowania, które jeszcze się nie zakończyły. Działania planistyczne obejmują także trzy działki komunalne, zlokalizowane za istniejącym nowym cmentarzem, w kierunku granicy miasta. Dlatego, między innymi, że niespełna dwie z nich także na cele grzebalne można wykorzystać.

- Tak powiększona powierzchnia nekropolii pozwoli na uzyskanie dalszych około 2,5 tysiąca grobów - mówi Krystyna Lis. - Przy zachowaniu dotychczasowego sposobu gospodarowania miejscem i utrzymującej się od lat przeciętnej liczbie zgonów, wystarczy to na co najmniej 12 lat.

Miejsce na urny

Zdaniem administratorów cmentarza jego "życie" toczy się zwykłym trybem. Poza wandalami, których zwalczyć się nie daje, nic nie zakłóca ustalonego porządku. Rzadko zdarzają się sytuacje, które wprowadzają nieco ożywienia w cmentarną monotonię.

Tegoroczną "nowością" na szczycieńskim cmentarzu jest pojawienie się dwóch krypt przeznaczonych na urny z popiołami. Jako pierwsza z inicjatywą wystąpiła 6-osobowa rodzina stwierdzając, że wszyscy jej członkowie życzą sobie kremacji po śmierci. Pieczarę zbudowano z myślą o wszystkich osobach z rodziny wtedy, gdy śmierć zabrała jedną z nich.

- Wyznaczyliśmy miejsce na tę specjalną pieczarę, płytszą znacznie od standardowych. W środku podzielono ją jak szachownicę, na sześć pól, dla każdej urny osobno, ale ścianki działowe nie są zamknięte. To jak mieszkanie z pokojami gdzie nie zamyka się drzwi. "To po to - mówili ci ludzie - by w przyszłości nasze dusze mogły się ze sobą spotykać i komunikować tak, jak dziś wspólnie żyjemy w jednym domu" - opowiada Stanisław Sierak.

Kremacja, powoli bo powoli, ale buduje własne miejsce w polskiej obyczajowości. Przez kilkanaście lat na szczycieńskim cmentarzu spoczywały tylko trzy czy cztery urny, ale "nowe" idzie i w tej sferze życia. Tylko w tym roku odbyły się cztery pochówki prochów. W jednym przypadku była to niejako konieczność, bo mieszkaniec Szczytna niespodziewanie zmarł w Hiszpanii, a transportowanie ciała na taką odległość przekraczało możliwości organizacyjne i finansowe rodziny. W pozostałych przypadkach - kremacja odbyła się zgodnie z wolą osób zmarłych.

Na razie obowiązująca w Polsce ustawa o pochówkach, zakłada, że każdy zmarły musi mieć swój grób, niezależnie od tego, czy grzebany jest w formie "cielesnej" czy też po kremacji. Kilka projektów nowelizacji ustawy trafiło już do sejmu, ale ten - jak zwykle - ma ważniejsze sprawy, żadnej więc ostatecznie nie przyjął. Istotne jest natomiast, że projekty zmian przewidują wyznaczenie na cmentarzach tzw. placów pamięci, na których można by dokonywać aktu rozsypania prochów. Wszystko po to, by żywi mogli spełnić każdą ostatnią wolę swych zmarłych bliskich, a to przecież rzecz święta.

Halina Bielawska

PS.

O kremacji wspominam nie bez kozery. Mój ojciec, człek już wiekowy (77 lat) i schorowany takie właśnie ma ostatnie życzenie. Chce być skremowany, a jego prochy ma rozwiać wiatr. Spełnienia swej ostatniej woli, i słusznie, oczekuje i żąda od swych dzieci, a więc i ode mnie. Osobiście więc cieszę się z tego, że nasz sejm od lat odkłada nowelizację o pochówkach. Nie mogę bowiem spełnić woli ojca i pozostać w zgodzie z prawem.

- Widzisz więc - powiadam mu podczas rzadkich, niestety, spotkań - musisz żyć co najmniej tak długo, jak długo będą obowiązywały w Polsce obecne przepisy.

I jest to bodaj jedyny przypadek, gdy opieszałość polskiego parlamentu nad wyraz mnie zadowala.

2003.10.29