Przed nami największa tegoroczna impreza w naszym powiecie. Przedstawiamy zespoły, które zobaczymy i usłyszymy na plaży miejskiej w sobotni i niedzielny wieczór 16-17 lipca.

Ćwiczył grę na gitarze w MDK-owskiej piwnicy, po latach wraca do rodzinnego miasta jako gwiazda Dni i Nocy Szczytna - Rozmowa z Łukaszem Lazerem, producentem muzycznym, kompozytorem, gitarzystą zespołu Ivan i Delfin

W sobotę damy z siebie wszystko

- Swoją przygodę z muzyką zaczynałeś w Szczytnie w MDK-owskiej piwnicy. Jak wspominasz tamte czasy?

- Miałem wtedy 14 lat, a mój pierwszy zespół nazywał się Mayestat. Nosiliśmy długie włosy, skórzane kurtki, kolczyki w uszach i oczywiście graliśmy muzykę ciężką. To był okres młodzieńczego buntu. Później, uczęszczając już do Technikum Ogrodniczego, moje muzyczne poszukiwania koncentrowały się wokół jazzu. Pod koniec nauki coraz częściej wyjeżdżałem do Olsztyna. Tam poznawałem ludzi związanych z tym gatunkiem muzyki, grywałem z nimi, ale nic poważniejszego z tego nie wynikało.

- Postanowiłeś więc wypłynąć na szersze wody?

- Po zdaniu matury próbowałem studiować wychowanie artystyczne na UMW w Olsztynie, ale szybko doszedłem do wniosku, że nie ma to większego sensu. Któregoś dnia powiedziałem do mamy: jadę do Warszawy i pojechałem, z 300 zł w kieszeni. W stolicy miałem możliwość grania w słynnym klubie jazzowym Akwarium, a przy okazji poznawałem znakomitych polskich muzyków, takich jak chociażby Tomasz Stańko.

- Czy to tam twoje drogi zeszły się z Renatą Dąbkowską?

- Tak, zespół Sixteen, w którym występowała, właśnie się rozpadł. Renata zdecydowała się na karierę solową i szukała ludzi do współpracy. Wspólnie z Wojtkiem Olszewskim komponowaliśmy i aranżowaliśmy dla niej piosenki i zajmowaliśmy się produkcją muzyczną. Tak było przez cztery lata. W międzyczasie razem z Wojtkiem założyliśmy zespół Delfin, grający muzykę okołojazzową. Razem z formacją Lady Beat wystąpiliśmy w 2002 roku na festiwalu opolskim w Debiutach.

- Niedługo potem nazwa zespołu została rozbudowana.

- W jednym z klubów poznaliśmy Ivana, studenta filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Zrodził się pomysł, że zrobimy coś razem, my z Wojtkiem napiszemy muzykę, a Ivan teksty. I tak powstało pięć pierwszych piosenek, wśród nich "Czarne oczy". Należy przy tym dodać, że nie finansowała nas żadna wytwórnia czy sponsor, sami sobie byliśmy sterem, żeglarzem i okrętem.

- Skąd wzięliście kasę na rozpoczęcie działalności?

- Bardzo pomógł nam człowiek, którego spotkaliśmy w Warszawie - Sebastian Sereda, pochodzący z Gromu. Pożyczył nam pieniądze, założył stronę internetową i zrobił plakaty. Pierwsza nasza płyta ukazała się w marcu 2004 roku, premiera miała miejsce w hotelu Marriott.

- Wasze muzyczne propozycje szybko zyskały przychylność słuchaczy.

- Z miesiąca na miesiąc stawaliśmy się coraz bardziej popularni. W ciągu minionego roku zagraliśmy ponad 200 koncertów. Do końca grudnia nie mamy już wolnych terminów.

- Jak najtrafniej określić waszą muzykę?

- To jest tak naprawdę muzyka popularna, łatwa, przyjemna, prosta, ale nie prostacka, grana w nowoczesnych aranżacjach.

- Część słuchaczy mówi, że jest to disco-polo.

- Nie zgadzam się z tym, ale cóż mogę poradzić. Niech tak mówią. Zawsze to lepiej, kiedy się mówi o zespole, nawet źle, niż gdyby wokół niego miała zalegać cisza.

- Zaczynałeś od ciężkiego roka, potem był jazz, blues a teraz pop. Ta ewolucja spowodowana jest artystycznymi poszukiwaniami, czy raczej względami komercyjnymi?

- To kolejny etap rozwoju mojej osobowości.

- W tym roku twój zespół reprezentował Polskę w Konkursie Eurowizji. Udział zakończyliście już w półfinale. Pewnie jesteście rozczarowani?

- Wcale nie. Zajęliśmy 11. miejsce, a do udziału w finale zabrakło nam tylko 4 punktów. Najważniejsze, że zostaliśmy zauważeni i dzięki Ivanowi, który jest Rosjaninem, mamy już otwarte wrota na rynek wschodni. Wkrótce nagramy płytę w języku rosyjskim.

- Mimo wszystko oczekiwania słuchaczy były większe.

- Trochę nam przeszkodził system głosowania, który powoduje, że kraje wywodzące się z jednego regionu głosują na siebie nawzajem. Polska musiałaby się rozpaść na pięć części, żeby jej reprezentant miał takie same szanse jak jego rywal np. z Bałkanów. Nie bez znaczenia była także postawa polskiej telewizji, która mimo naszych zabiegów nie pomogła w promocji "Czarnej dziewczyny".

- Co robisz na co dzień?

- Żyję wyłącznie z muzyki. Zajmuję się produkcją muzyczną, kompozycją, aranżacją. Do tego gram na gitarze elektrycznej, akustycznej i klasycznej.

- Ostatnio twoje instrumentarium poszerzyło się jeszcze o mandolinę.

- To pamiątka rodzinna. Mama odziedziczyła ją po dziadku. Odkąd pamiętam, zawsze wisiała w naszym domu na ścianie. Pół roku temu zabrałem ją do Warszawy i teraz gram na niej podczas koncertów.

- Tęsknisz za domem rodzinnym?

- Bardzo. Kiedy tylko mogę odwiedzam mamę i siostrę. Ostatnio byłem u nich cztery miesiące temu, na Wielkanoc.

- Jakie miejsca najbardziej lubisz w Szczytnie?

- Zawsze kiedy przejeżdżam do mojego rodzinnego miasta staram się "zaliczyć" rundkę wokół ruin zamku, wejść na molo, odwiedzić jakiś lokal. Ostatnio z siostrą byliśmy w Baobabie i Mazurianie. Trochę szkoda, że oprócz pojawiania się nowych pubów, w Szczytnie tak niewiele się zmienia.

- Masz kogoś bliskiego twojemu sercu w Warszawie?

- Tak. Od sześciu lat jestem z Marią, dziewczyną z Nart, którą poznałem w Szczytnie i z którą występowałem w jednym zespole.

- Czujesz tremę przed sobotnim występem?

- Tremę może nie, ale na pewno dreszczyk emocji. Będzie to dla mnie wyjątkowy koncert, dlatego mobilizuję już Ivana i pozostałych członków zespołu, aby tego wieczoru dali z siebie wszystko.

Rozmawiali:

Janusz Zakrzewski i Andrzej Olszewski

WILKI

Wilki to jeden z fenomenów polskiej sceny muzycznej początku lat 90. Formacja została założona przez wokalistę - Roberta Gawlińskiego (eks-Madame, Made in Poland i Opera) w 1990 roku. W jej pierwszym składzie znaleźli się: R. Gawliński, W. Bruślik, R. Ochnio i P. Szkudelski. Rok później Gawliński zdecydował się na zmianę składu. W Wilkach zagrali: A. Żwirski, M. Rollinger, M. Cupas i D. Nowak.

Grupa zdobyła olbrzymią popularność pierwszym albumem, zatytułowanym "Wilki", wydanym w 1992 roku. Płyta zawierała największe przeboje zespołu - "Son Of The Blue Sky", "Beniamin", "Eli Lama Sabachtani" oraz "Aborygen". W 1992 roku formacja wystąpiła na festiwalu w Sopocie, gdzie otrzymała Bursztynowego Słowika.

Kolejne albumy Wilków - "Przedmieścia" (1993) i "Acousticus Rockus" (1994) również zostały bardzo dobrze przyjęte przez publiczność i krytykę oraz zawierały kolejne przeboje, między innymi: "Indian Summer" i "Sen o Warszawie".

W 1995 roku Robert Gawliński udanie rozpoczął karierę solową - wydał album zatytułowany "Solo", na którym znalazła się piosenka "O samym sobie".

Kolejne indywidualne albumy Gawlińskiego to "Kwiaty jak relikwie" (1997) oraz "Gra" (1999).

W listopadzie 2000 roku ukazał się podwójny album "Największe przeboje", podsumowujący karierę zarówno nieistniejącej wtedy grupy Wilki, jak i solowe sukcesy jej lidera - Roberta Gawlińskiego. Na płycie znalazły się dwa nowe utwory, w tym promująca całość piosenka "Beze mnie o mnie".

W 2001 roku grupa została reaktywowana. Po siedmiu latach kariery solowej, w kwietniu, Robert ponownie stanął na scenie jako lider formacji Wilki. Grupa towarzyszyła wtedy w czasie koncertów niemieckiej kapeli Reamonn.

W sierpniu 2002 roku ukazała się pierwsza aż po 8-letniej przerwie płyta zespołu. Autorem większości tekstów i muzyki jest Robert Gawliński. Na pierwszym singlu ukazał się utwór "Baśka", który zdobył wielką popularność, a na festiwalu Opole 2002 wygrał konkurs Premier.

W listopadzie 2004 roku wydany został najnowszy album zespołu, zatytułowany "Watra". Na pierwszym singlu, pilotującym to wydawnictwo znalazło się nagranie "Bohema". Płyta doskonale wpisuje się w stylistykę dotychczasowych nagrań Wilków. Znajdziemy tutaj jedenaście przebojowych i melodyjnych utworów utrzymanych w rockowej konwencji. Zdecydowanie jednak więcej tu odwołań do wczesnych nagrań Wilków, niż do przebojów w stylu "Baśki".

KALIBER 44

Grupa powstała w 1994 r. w Katowicach w składzie Magik, Joka, Dab i Feel-X. Zaczynali w czasach, kiedy polski hip-hop praktycznie nie istniał. Grupa zadebiutowała w 1996 r. utworem "Do Boju Zakon Marii", który ukazał się na składance S.P. Records.

Mieli szczęście, gdyż wzbudzili nim zainteresowanie, czego następstwem był singiel zawierający trzy utwory ("+ i -", "moja obawa", "więcej szmalu") zwiastujący ich pierwszą płytę "Księga Tajemnicza. Prolog". Właśnie na niej zaprezentowali światu swój oryginalny, psycho-rapowy styl, nazwany "Magią i mieczem". Wielu osobom się nie spodobał, jednak debiutancka płyta grupy to dziś już swego rodzaju klasyk, który w całej Polsce rozszedł się w nakładzie ponad 100 tys. egzemplarzy. Po wydaniu albumu Kaliber stał się popularny, także za sprawą dużej liczby koncertów, jakie zaczęli grać w całej Polsce. Otrzymali dwie nominacje do Fryderyków za rok 1996 w kategoriach: fonograficzny debiut roku oraz album roku - muzyka alternatywna. Nakręcili również teledyski do takich utworów jak "Plus i minus" oraz "Moja obawa". Rok później wyszła druga płyta "W 63 min. dookoła świata", promowana singlem i teledyskiem do kawałka "Film". Jak się można było spodziewać, Kaliber porzucił psychodeliczny klimat z pierwszego albumu. Ich muzyka od tej pory to już typowy, dużo lżejszy hip-hop. Płyta przyniosła im wielu nowych fanów i pobiła rekord sprzedaży jak na krążek hip-hopowy. Po jej nagraniu, niestety, w wyniku nieporozumień odszedł z grupy Magik. W maju 2000 r. wyszła trzecia płyta "3:44". Tym razem już nawet nie bawili się słowem, zmienili zupełnie podejście, rymując o bardziej przyziemnych sprawach jak imprezy, telewizja czy pieniądze.

Dziś K44 są już gwiazdami, mającymi swoich fanów w różnych grupach wiekowych.

SIDNEY POLAK

Sidney Polak od 14 lat współtworzy zespół T.Love, gdzie gra na perkusji i komponuje ("Jest super", "Ajrisz", "To nie jest miłość!"). Rok temu ukazała się jego pierwsza, solowa płyta pt. "Sidney Polak".

Album ten jest wypadkową ostatnich fascynacji muzycznych twórcy, połączeniem muzyki reggae, hip-hop i folk. Czerpiąc wszystko, co najlepsze z tych gatunków, stara się wyznaczyć nową jakość na polskiej scenie, czyli łączyć hip-hopowe "rymowanie" z bujającymi podkładami i akustycznymi brzmieniami. Teksty odnoszą się do naszej rzeczywistości. Często są to prawdziwe historie z jego życia, opowiedziane w zabawny sposób, czasami traktują o rzeczach poważniejszych, takich jak przemijanie czy miłość.

Nie da się ukryć, że fascynuje go kultura hip-hop, ale nie chce podszywać się pod kogoś kim nie jest i szuka swojej drogi, próbując tworzyć muzykę z pozytywnym i szczerym przekazem. Jest ona adresowana do ludzi młodych, wrażliwych i zmęczonych popową papką zalewającą polski eter.

Oprócz plejady świetnych muzyków ze środowiska rockowego m.in. Janka Benedka (ex T.Love), Wojciecha Seweryna (Lech Janerka), zaprosił do nagrania płyty kilka znanych i cenionych gwiazd polskiego hip-hopu. W dwóch piosenkach wystąpił gościnnie Pezet (Pezet-Noon), w jednej Trzeci Wymiar (wschodząca gwiazda młodej, hip-hopowej fali), a także członkowie - Zjednoczenia Sound System.

2005.07.13