Wiosna, ach to ty?

Piękna aura w drugi dzień świąt, czyli Lany Poniedziałek, skłaniała licznych mieszkańców Szczytna do spacerów na świeżym powietrzu.

Ten i ów, a także owa miała jednak lekkie obawy przed wyjściem z domu, wszak nie wiadomo było, jaki szaleniec może kryć się za rogiem i z jak wielkim wiadrem. Ogólnie, co zaobserwował "Kurek", nie było jednak tak źle.

Dziewczyny krygowały się, chowały po kątach, bo niby to one były głównie ofiarami, ale bardziej wnikliwe obserwowanie scenek rozgrywających się na ulicach miasta utwierdziło nas w przekonaniu, że to tylko pozór. Popatrzmy bowiem na na fot. 1.

Jeśli dokładniej przyjrzymy się szczegółom zobaczymy, że i panienki dzierżą w dłoniach nie najmniejsze wcale buteleczki, odpłacając chłopcom pięknym za nadobne.

Z kolei niektórzy młodzianie, aby zapewnić sobie większą mobilność i łatwiej dogonić co urodziwsze dziewczątka, używali rowerów.

- Już pół miasta objechaliśmy i tyyyle zużyliśmy wody - chwalili się "Kurkowi" nastolatkowie z fot. 2, dodając, że dzięki temu, iż dysponowali szybkim środkiem lokomocji, zdołali umknąć zasadzce zgotowanej im przez równolatków z ul. Tuwima, którzy czatowali na swoje ofiary ze szlauchami podłączonymi do sieci wodociągowej!

Generalnie jednak zabawa w polewanie nie odbywała się na zbyt wielką skalę, w ruch szły głównie plastikowe karabinki oraz butle po napojach - fot. 2.

Nie wszystkim, co widać po minach, zabawa taka odpowiadała. No, ale cóż, wszak jest tylko jeden taki dzień w roku...

Stateczniejsi obywatele, którym polewanie już nie przystało, udali się na spacery, głównie nad jezioro. Tam, ku swojemu zdumieniu, zobaczyli grupę łabędzi - fot. 3.

Owe piękne ptaki, zjawiając się tak niespodziewanie i w tak dużej liczbie, nadały obu naszym miejskim jeziorom iście wiosenno-świątecznego nastroju, że aż miło było patrzeć.

Nadal jednak z przylotem ociągają się nie tylko nasze miejskie, ale i okoliczne boćki. Gniazda przy ul. Tuwima, a także ul. Mrongowiusza - fot. 4, pozostają nadal puste.

Podobnie w Jęczniku, Gromie, Jerutach, Niedźwiedziach czy Czarkowym Grądzie, wszędzie tam, gdzie "Kurek" wściubił swoje oczy.

Na Warmii boćki podobno już są, a z przybyciem na Mazury coś jakby się ociągają...

MINIDOMEK DLA AUTA

Oto tajemnicza budowla, a przy jej drzwiach człowiek nierzeczywisty, tylko postać wirtualna, która celowo tam została umieszczona, aby przez chwilę zasłaniać napis na drzwiach - fot. 5.

Gdy usuniemy cyfroludka klawiszem "delete", natychmiast odsłoni się to, co zakrywał - fot. 6.

No, gdyby nie napis, istotnie ciężko byłoby się domyśleć, że o garaż tu chodzi.

Żarty jednak na bok, bo ów domeczek stanowi tylko fragment pewnej tajemniczej, póki co posesji, na której stoją podobne kubaturą, ale już zupełnie innego przeznaczenia domki, w dodatku cechujące się ciekawą architekturą. O przeznaczeniu, historii i odrestaurowaniu domków za tydzień.

KRÓTKI ŻYWOT KŁAPOUCHA

Pewien jegomość, mieszkaniec podszczycieńskiej wsi, niejeden raz zakradał się do sąsiada i podwędzał mu króliki z klatek, by potem, pod osłoną nocy, przerabiać je w swojej zaciemnionej kuchni na smakowite pasztety. Przez dłuższy czas proceder ów uchodził mu płazem, więc tuż przed Wielkanocą nie omieszkał udać się na kolejną łupieżczą wyprawę. No, bo jak to tak: idą święta, a na jego stole miałoby zabraknąć ulubionego króliczego pasztetu?

Ba, pech chciał, że tym razem amator pasztetów został przyłapany na gorącym uczynku i to w momencie, kiedy uradowany, trzymając za uszy dwa tłuściutkie króliczki, już praktycznie opuszczał posesję sąsiada.

Wiadomość tę przy okazji Świąt Wielkanocnych podały bodaj wszystkie ogólnopolskie media, a jedna z pań komentatorek rzekła w konkluzji, że króliczki, dzięki wyrwaniu z rąk złodzieja, uszły z życiem...

Zapytam zatem tak - a ów pan hodowca, to z niby z jakim zamiarem trzymał owe miłe zwierzątka w klatkach? By napawać się ich futrzastym wyglądem, czy raczej po to, aby przerobić je z nastaniem świąt na dobra konsumpcyjne? Ich niechybna zguba oddaliła się co najwyżej o kilka godzin.

Bo tak w ogóle, to królik hodowlany żyje zaledwie parę miesięcy i potem idzie na przerób, podczas gdy jego odpowiednik na wolności - fot. 7, dożywa spokojnie 10 lat...

PRIMA APRILIS

Tradycja święta dowcipu sięga czasów starożytnego Rzymu. Świadczy o tym nazwa, wywodząca się od łacińskich słów prima aprilis (pierwszy dzień kwietnia). Ale wówczas nie tyle żartowano, co czczono boginię zbóż i płodności ziemi Cererę, przy okazji prosząc ją, by zechciała zesłać dobre plony, bo, co ciekawe, prima aprilis znaczy również i... urodzajny kwiecień.

W Polsce prima aprilis obchodzi się już od XVI wieku, ale nie jako święto urodzaju, a dzień żartów i dowcipów.

W czasach polskiej "złotej wolności" 1 kwietnia m.in. zapraszano znajomych na obiad, aby częstować ich pierogami nadziewanymi... trocinami.

W latach międzywojennych Julian Tuwim i Antoni Słonimski, pracujący dla "Kuriera Polskiego", z okazji 1 kwietnia redagowali dodatek nadzwyczajny. W 1920 r. w "Kąciku kulinarnym" zamieścili taką poradę:

Jak ugasić pragnienie?

Zbliża się lato, a wraz z nim nieznośne upały. Nasze gosposie ucieszą się na pewno z podanego poniżej sposobu ugaszenia pragnienia. Nalewamy do zwyczajnej szklanki trochę wody (mniej więcej 3/4) i wprowadzamy do jamy ustnej. Potem krótkimi łykami wprowadzamy wodę do przewodu pokarmowego, a następnie dalej.

A "Kurek"? Cóż, podał fałszywą informację, iż z dniem 1 kwietnia zespół redakcyjny zasili Max Kolonko - fot. 8. Choć brzmiało to pięknie, niestety, nie było i nie jest prawdą.

2005.04.06