Na grypę nie ma (jak dla mnie) nic lepszego niż kilka dni w dobrym towarzystwie wiatru, wody i kawałka uczciwej łódki. Gdy tylko choróbsko zaczęło trochę mijać, ruszyłem więc do Węgorzewa na wiosenne spotkanie żeglarskie, tradycyjnie w męskim tylko gronie. Takie pływanie ma niewątpliwie wiele zalet. Po pierwsze można spokojnie pożeglować nawet przy trochę ostrzejszych wiatrach (a takie akurat mieliśmy tym razem), po drugie nie ma problemów z wyborem miejsca cumowania – pierwsza tawerna akurat na kursie, po trzecie odpada problem przygotowania posiłków – szkoda czasu, żywimy się na brzegu. Była więc okazja, aby dość dokładnie przyjrzeć się jak do sezonu przygotowane są tawerny na brzegach północnej części szlaku wielkich jezior. Jeżeli chodzi o ilość i dostępność sprawa wygląda pięknie, bo praktycznie wszystkie większe tawerny już (20 maja) są czynne. Pustkami świecą tylko sezonowe punkty gastronomiczne, w miejscach, gdzie większa ilość łódek dobija dopiero od połowy czerwca. Na razie tłoku nie ma, w wietrzną sobotę 23 maja na akwenie pomiędzy Giżyckiem a Sztynortem naliczyłem tylko 8 łajb, a latem przecież trudno się tam przecisnąć. Przegląd tawern zacznijmy od Węgorzewa i najbardziej znanej wszystkim żeglarzom szuwarowo – błotnym tawerny w porcie Keja. Od ubiegłego sezonu nic się nie zmieniło, poza cenami. I bardzo dobrze, bo przywiązanie do żeglarskiej tradycji jest mocną stroną tego lokalu. Wybór potraw spory, zarówno mięsne, warzywne – od lat bardzo dobre brokuły z serem, świetny okoń smażony, „regeneracyjne” śniadania z kefirem i właściwą tabletką. Wszystko na swoim miejscu. Niestety bez czterdziestu złotych na osobę nie ma co zaglądać – piwo 7 zł. Na razie obroty tawernie robią „imprezy integracyjne” bogatych (jeszcze?) firm, ale latem…?

Na drugim końcu naszej trasy – znana i dobrze reklamowana tawerna „Pod Czarnym Łabędziem” w Rydzewie. Tu już nawet my nie zdzierżyliśmy. Jest to obecnie bardzo elegancki, dobrze prowadzony lokal dla gości z bardzo dużą kasą. Można tam zjeść naprawdę dobrze, wybór potraw ogromny, dania regionalne (dzyndzałki bardzo lubię), ale chyba nawet latem w mieszanym towarzystwie sobie odpuścimy i pozostawimy miejsce przy pomoście snobom z grubszymi portfelami.

Za to jak zawsze niezwykle elegancka, sterylnie czysta, przez zimę rozbudowana, jest przystań „Neptun Clubu” od północnej strony Giżycka. Nie należy do tanich, lecz spokojnie można sobie pozwolić na dobry obiad czy pożywne śniadanie w kilku wariantach. Polecam mix pierogowy (8 zł) – w każdym wydaniu świetny! Widok z kawiarenki przy barze na piętrze – jedyny w swoim rodzaju – na Kisajno, okoliczne porty i wejście do kanału. Szczególnie wieczorem warto posiedzieć. Dla żeglarzy ważna zaleta – bardzo uczynni bosmani, nie tylko kasują jak gdzie indziej opłaty za postój, ale pomagają przy dość trudnym dojściu do kei, sami podłączają prąd, dostarczają wodę na łódkę, miła sprawa.

Od strony Niegocina w Giżycku wyróżnia się tawerna „Czarna Perła” (obok galeonu). Od kilku lat ulubione miejsce miłośników starych szant, żeglarskiej atmosfery i… wielkiego wyboru drinków komponowanych przez barmanów. „Giżycki grog” – nad ranem, gdy woda w basenie portowym paruje, pozwala spokojnie na ustalenie właściwego kursu na łódź i przytulną koję.

Świetnie wygląda nowa „Zęza” w Sztynorcie, rozwija się z roku na rok. Bar solidny, miejsce tradycyjnym wystrojem zbliżonym do „starej Zęzy” sprzed lat aż zaprasza do szant. Wybór mięs z grilla średni, ale ceny jak na ten rok rewelacyjne – mieszczą się w 10 zł! Z tarasu można podziwiać wyczyny sterników przy dochodzeniu do kei. Tylko uwaga – przy wietrze od jeziora lepiej poczekać dłużej, aż dania się dopieką! Będzie (już bywa) tłok! Kilkanaście metrów dalej „Gospoda Sztynorcka” – raczej dla żeglarzy bardziej zasobnych. Polecam „zupę sztynorcką” z serem, a poza tym średni wybór restauracyjny. Można zjeść śniadanie za „drobnych” 25 zł.

Wiesław Mądrzejowski