... „Pędziwiatry” - takie dwie propozycje mieliśmy do wyboru, by nazwać grupę, która z kijkami do north walkingu zaczęła przemierzać drogi i bezdroża wokół Szczytna.

Włóczykije...
Pierwsza wyprawa „Włóczykijów” odbyła się 2 stycznia 2004 r. Na zdjęciu z prawej pod kijkowym szpalerem pomysłodawczyni założenia grupy Monika Hausman – Pniewska

W 2003 roku zadzwoniła do mnie Monika Hausman-Pniewska i zaprosiła do udziału w spacerach tworzonej przez nią ekipy kijkowiczów. Oczywiście od razu się zgodziłam, bo takowe wyposażenie posiadałam i z tymi kijkami, budząc zaciekawienie i znosząc nawet docinki, już wędrowałam. Trudno teraz uwierzyć, ale dawniej każda sportowa aktywność miała więcej przeciwników niż zwolenników. Ludzie, widząc osobę wędrującą ze wspomnianymi kijkami, pytali: „gdzie narty zgubiłaś?”; „ trenujesz zajoba?”... i dlatego, gdy tylko usłyszałam, że ktoś ma fantastyczny pomysł na zbiorową integrację, od razu dołączyłam. Kolejny raz powtarzam - w grupie weselej i śmielej.

Pierwsze fotki ze wspólnego, inauguracyjnego wypadu noszą datę 2.01.2004 r. Wówczas wędrowałyśmy brzegiem Jeziora Dużego Domowego i zdjęcia obrazują jak przyjeziorny teren wyglądał. Obecnie, gdy wędruję wygodną i bezpieczną ścieżką pieszo-rowerową, to aż trudno uwierzyć, że dawniej taki spacer był możliwy tylko wtedy, gdy podłoże było zamarznięte lub letnim słońcem wysuszone. Jednak nawet w tamtych czasach za Nadleśnictwem Korpele trzeba było nadrobić dobry kawałek, by ponownie wrócić nad wodę. Nam „Włóczykijom” się wówczas to udało, a wędrówki z kijami bardzo spodobały. Kolejne spotkania zaowocowały zwiedzaniem innych rejonów i dzięki temu w lesie do dziś stoi dąb, pomnik przyrody, który dostał imię najmłodszego uczestnika spaceru i został okrzyknięty Filipem.

Wędrówki z kijkami obfitowały w przygody i sprzyjały zwiedzaniu nieznanych miejsc

Podczas spacerów prowadziłyśmy różne rozmowy. Ja wspominałam, że każdego lata, gdy jechałam do babci na wieś zawsze pasąc krowy scyzorykiem ozdabiałam leszczynowy kij i z nim wędrowałam. Inna koleżanka opowiedziała, że podczas pieszych wycieczek przewodnik zawsze miał kij, nim się podpierał, nim pokazywał kierunek. Inna opowiedziała, że gdy po raz pierwszy będąc w górach zobaczyła niemieckich turystów wyposażonych w dziwne kije, to razem z innymi zachodziła w głowę skąd taki fajny pomysł. Dodała, że ludzie faktycznie jedni się śmiali, drudzy dziwili. Gdy przeglądam zdjęcia z różnych wędrówek, które dla młodzieży organizowali swego czasu Jadwiga Sydor i Artur Trochimowicz, to dostrzegam na nich nieodłączny atrybut w postaci właśnie znalezionych w lesie podpórek. Pomysłodawca kijów do north walkingu po prostu wstrzelił się z odwiecznym zwyczajem człowieka. Wędrowcy zawsze ukazywani są z kosturem, do którego mieli przytroczony tobołek. Faktycznie kije dają poczucie bezpieczeństwa i wygody. Osobiście nie wyobrażam sobie bez nich wędrówek po górach, gdyż są pomocne przy zejściach i podejściach. Obecnie widok amatorów zdrowego stylu życia z kijami nie dziwi. Jednak czasem, gdy idziemy wokół dużego jeziora za taką zamaszyście wybijającą rytm osobą ze śmiechem komentujemy, że „buciki musi zmienić, bo tłucze się aż skry lecą”. Niektóre osoby zapominają o zabezpieczeniu kijkowych końcówek i wówczas hałas jest nie do zniesienia. Osobiście nad jeziorem wędruję z założonymi kijkom „bucikami”, natomiast po lesie lub w górach osłony zdejmuję.

Stworzona przez Monikę-Hausman Pniewską grupa „Włóczykije” do dziś ma swoje wędrownicze zrywy i choć nie ma z nami mieszkającej dziś w Olsztynie założycielki, ale za pomysł osobiście oddaję jej hołd wielki. Podnoszę do góry kije i dziękuję, że stworzyła „Włóczykije”.

Grażyna Saj-Klocek