Ciąg dalszy wspomnień pochodzącego z Kresów Wschodnich Leona Szycika, który w 1944 r. wraz z rodziną trafił na roboty przymusowe do majątku w Lipnikach w gminie Jedwabno.

Wspomnienia z Lipnik cz. 2
Dawny dziedziniec dworski w Lipnikach. Na środku pozostałości fontanny. Obecnie dziedziniec stanowi wiejski plac wraz z wiatą integracyjną

CENNA INFORMACJA

Od autochtonki, którą odwiedziliśmy, dowiedzieliśmy się, jak nazywała się właścicielka Lipnik. Jej nazwisko brzmiało Roth. Imienia nie poznaliśmy, bo akurat w tym czasie, kiedy rozmawialiśmy, a było już dobrze po południu, do naszej rozmówczyni przyjechała jakaś delegacja z Niemiec. Być może krewni, bądź dawni sąsiedzi. Zatem nie pozostało nam nic innego, jak podziękować za rozmowę, poczęstunek, informacje, pożegnać się i ruszyć w drogę do Gdańska.

JAK ZNALEŹLIŚMY SIĘ W LIPNIKACH?

Mój ojciec Ilja miał dwóch braci – Wasila Aleksieja, urodzonego w roku 1914 i Michaiła, urodzonego w 1918 r. Obaj jeszcze przed wojną pracowali na kolei w Mołodecznie. Kiedy wybuchła wojna i sowieci przyszli, to oni dalej tam pracowali. Potem, jak przyszli Niemcy, to oni zostali na kolei. Czerwona partyzantka przychodziła do nas do domu i nas szykanowała. Mówili, że bracia ojca kolaborują z Niemcami, bo nadal na kolei pracują i w ten sposób im się wysługują. Potem przyszli konfiskować żywność i natrafiwszy na opór ze strony matki Wiery z Iwaszenków i cioci Anastazji – zamordowali je. Jak bracia to zobaczyli, to zaciągnęli się do białoruskiej policji. Obaj polegli jesienią 1943 r. w walce z czerwoną partyzantką. Jak już było tak źle, że nie dało się żyć na wiosce, to nas policja przeniosła do Wilejki. W miastach i miasteczkach policja jeszcze miała władzę. Kiedy w 1944 r. Armia Czerwona się zbliżała, to policja białoruska cofając się, ewakuowała ludność cywilną. Tak w końcu dotarliśmy do Jedwabna.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.