Ciąg dalszy wspomnień Leona Szycika, który w 1944 r. wraz z rodziną trafił na roboty przymusowe do majątku w Lipnikach w gminie Jedwabno. W tym odcinku opisuje on dramatyczne wydarzenia ze stycznia 1945 r. związane z wkroczeniem do Prus Wschodnich Armii Czerwonej.

Wspomnienia z Lipnik cz. 3
Tablica, którą ufundowała rodzina Ilii Szycika w celu jego upamiętnienia. Znajduje się na niej napis w języku białoruskim: W Jedwabnej Ziemi leży nasz mąż, braciszek, tatuś, dziadek i pradziadek Ilja (Iljuk) Szycik Aleksandrowicz, ur. w 1907 r. w Zawoziarije, zmarł 22.01. 1945 r. w Jedwabnie, zastrzelony, zasłaniając swoją rodzinę

DROGA W NIEZNANE

Czy wszyscy przebywający z Lipnikach ludzie wyruszyli w drogę, trudno ocenić. Większość pewnie tak. Rankiem 22 stycznia 1945 r. opuściliśmy Lipniki. Najpierw jedziemy drogą „wiejską” w otwartym polu, lekko z górki w dół. Pamiętam, z lewej strony wyjrzało nisko nad horyzontem zimowe słonko. Pole pokryte było cieniutką warstwą śniegu, a może było tylko lekko zabielone szronem. Śniegu nie było dużo. Następnie wjechaliśmy w las i po niedługim czasie dotarliśmy do dość szerokiej drogi (może była nawet wyasfaltowana). Jak dziś to oceniam, była to droga łącząca Lipniki z Dłużkiem. Wjeżdżając w szosę, skręciliśmy w prawo w kierunku Dłużka.

Na szosie był już sznur furmanek, uciekinierów było mnóstwo. Wszystkie wozy poruszały się niemrawo w jednym kierunku, właśnie na Dłużek. Ludzie zmykali, jechali do „raju” czy tylko ratowali życie? A jaki sens był tej ucieczki, też można dyskutować. Tu mała refleksja. Mówi się nierzadko, że miejscowa ludność została w większości „wysiedlona” czy wręcz „wypędzona”. Jak to się ma do oczywistego faktu, że w większości sama, dobrowolnie, z własnej inicjatywy (oczywiście w obawie przed nacierającą armią sowiecką) opuszczała strony rodzinne. Jechali w nieznane, w straszną poniewierkę. Jechałem razem z nimi i wraz z nimi opuszczałem tę krainę.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.