Ciąg dalszy wspomnień Leona Szycika, który w 1944 r. wraz z rodziną trafił na roboty przymusowe do majątku w Lipnikach w gminie Jedwabno. W tym odcinku opisuje on dramatyczne wydarzenia ze stycznia 1945 r. związane z wkroczeniem do Prus Wschodnich Armii Czerwonej.
DROGA W NIEZNANE
Czy wszyscy przebywający z Lipnikach ludzie wyruszyli w drogę, trudno ocenić. Większość pewnie tak. Rankiem 22 stycznia 1945 r. opuściliśmy Lipniki. Najpierw jedziemy drogą „wiejską” w otwartym polu, lekko z górki w dół. Pamiętam, z lewej strony wyjrzało nisko nad horyzontem zimowe słonko. Pole pokryte było cieniutką warstwą śniegu, a może było tylko lekko zabielone szronem. Śniegu nie było dużo. Następnie wjechaliśmy w las i po niedługim czasie dotarliśmy do dość szerokiej drogi (może była nawet wyasfaltowana). Jak dziś to oceniam, była to droga łącząca Lipniki z Dłużkiem. Wjeżdżając w szosę, skręciliśmy w prawo w kierunku Dłużka.
Na szosie był już sznur furmanek, uciekinierów było mnóstwo. Wszystkie wozy poruszały się niemrawo w jednym kierunku, właśnie na Dłużek. Ludzie zmykali, jechali do „raju” czy tylko ratowali życie? A jaki sens był tej ucieczki, też można dyskutować. Tu mała refleksja. Mówi się nierzadko, że miejscowa ludność została w większości „wysiedlona” czy wręcz „wypędzona”. Jak to się ma do oczywistego faktu, że w większości sama, dobrowolnie, z własnej inicjatywy (oczywiście w obawie przed nacierającą armią sowiecką) opuszczała strony rodzinne. Jechali w nieznane, w straszną poniewierkę. Jechałem razem z nimi i wraz z nimi opuszczałem tę krainę.
