Z kopyta traktor rwie

Mrozy nie odpuszczają, prawdziwa zima trwa. Gdy to piszemy, weekend jeszcze nie nadszedł, ale meteorolodzy zapowiadają, że słupek rtęci opadnie wówczas do - 18oC albo jeszcze niżej do - 20oC. I tak ma trzymać aż do środy, czyli dnia wydania „Kurka”. Cóż, trzeba będzie jakoś te dni przeżyć, otulając się w ciepłe ciuszki i... w sobotę lub niedzielę hajda! ruszyć na kulig, który z kopyta rwie. Jak pisze Wikipedia, tradycja tego typu zimowej zabawy jest stara, sięgająca XVII w. W tamtych czasach polegała na jeździe kilku zaprzęgów konnych z saniami pędzącymi w orszaku, jedne za drugimi. Ważna była także druga część imprezy, czyli po zakończonej sannie śpiewy i zabawy przy ognisku połączone z małą (a częstą i niemałą) ucztą. Dzisiaj kuligiem nazywane jest ciągnięcie połączonych ze sobą sanek przez np. traktor lub samochód. Rozrywka ta, choć bardzo popularna, zwłaszcza wśród młodzieży szkolnej, w rzeczywistości niewiele ma wspólnego z prawdziwymi kuligami - dodaje internetowa encyklopedia. Tak to już jest, że niestety, koniki bułane, aby popędzić z saniami potrzebują drogiego owsa, zaś traktor, choć mało romantyczny i głośny, i bez dzwoneczków zadowala się byle olejem (pojedzie nawet na rzepakowym), więc jest dużo tańszy. No i oto cała tajemnica dzisiejszych „kuligów”.

Właśnie na jednym z takich, podczas którego to traktor rwał z „kopyta”, ciągnąc sznur sanek, bawił niedawno „Kurek”. Impreza miała miejsce w Piecach, gdzie gospodarstwo agroturystyczne „Strzecha” prowadzi Andrzej Dańkowski. Za ciągnikiem podążały jednak wymoszczone skórą prawdziwe sanie - fot. 1, pieczołowicie odrestaurowane przez szefa gospodarstwa

Za nimi saneczki, które co trzeba przyznać, były bardzo wygodne i szerokie. Dzięki temu nie miały tendencji do przewracania się na zakrętach, a kulig momentami mknął, oj, mknął! Zwłaszcza z górki. Sanki, jak wiadomo, nie są wyposażone w hamulce, więc na zjazdach trzeba było ostro hamować butami - fot. 2.

Pogoda dopisała, nie było dokuczliwie zimno, co sprzyjało podziwianiu lasu ustrojonego w śnieżne czapy. Słowem kulig, choćby i za traktorem, to impreza godna polecenia wszystkim, tak małym, jak i dużym, a przecież na jeździe atrakcje się nie kończą. Potem przy ognisku przychodzi czas na pałaszowanie kiełbasek z rożna, na gorącą herbatę lub kawę i jeszcze mocniej rozgrzewający (rozweselający), pachnący goździkami grzaniec.

ŚMIERDZĄCE WODY cd.

Jak pisaliśmy w poprzednim numerze „Kurka”, pobraliśmy zanieczyszczoną wodę z Jeziora Lemańskiego do zbadania przez sanepid. Cóż, gazeta akurat musiała iść do druku i nie zdążyliśmy już napisać co było dalej. Tymczasem warto o tym wspomnieć, gdyż zjawiając się w sanepidzie z buteleczką wody pobranej z morsowego przerębla wywołaliśmy niemałą konsternację. Badają tu i owszem próbki jeziornych wód pod kątem przydatności do kąpieli, ale robi się to w sezonie letnim.

- Przecież nikt nie kąpie się w jeziorze zimą - usłyszeliśmy odpowiedź jednej z laborantek. Tłumaczyliśmy zatem, że w wodach Jeziora Lemańskiego moczą się przez cały rok, nie wyłączając zimy, nasze szczycieńskie morsy, ale na niewiele się to zdało. Sanepid zimą wody nie bada i tyle, poza tym nie dysponuje o tej porze roku pożywkami, na których hoduje się bakterie i wykonuje analizy. Polecono nam, abyśmy zwrócili się do Warmińsko-Mazurskiego Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Olsztynie. Tak też zrobiliśmy i rozmawialiśmy z dr inż. Elżbietą Kochańską, naczelnikiem Wydziału Monitoringu Środowiska WIOŚ. Jak nam wyjaśniła pani doktor, inspektorat wykonuje zadania programowe, wśród nich badania wód jezior. Robi się je jednak w okresie od kwietnia do września danego roku. Niestety, Jezioro Lemańskie nie leży w kręgu zainteresowań tej instytucji. Ewentualną analizę próbki można by wykonać na zlecenie, ale i to nie jest pewne, bo pracownicy inspektoratu mają moc innych zadań. Dla ciekawości dodajmy, że wśród akwenów, których wody były badane przez WIOŚ jedynie jezioro Świętajno (Narty) miało wody w I klasie czystości, na drugim miejscu odnotowano Marksoby - II klasa. Wody pozostałych jezior naszego powiatu to III klasa, albo pozostają w ogóle poza klasyfikacją.

KONSEKWENCJE NIEFRASOBLIWOŚCI

Nim na dobre spadły śniegi pisaliśmy o znaku drogowym informującym o przejściu dla pieszych, który postawiono tuż przed mostem na ul. Sienkiewicza. Słupek podtrzymujący prostokątną tarczę usytuowano niefrasobliwie na środku chodnika, przez co stał się on zawalidrogą, z którą zapoznało się kilka głów należących do mniej uważnych przechodniów. Teraz, gdy spadł śnieg, osobliwe umiejscowienie znaku dodatkowo uniemożliwia właściwe odśnieżenie chodnika - fot. 3. Wskutek tego, idąc przez most, trzeba przeciskać się wąziutką ścieżką. Gdy spaceruje się większą grupką, nie można tędy przejść inaczej, niż gęsiego. Wygląda to dość komicznie, ale przecież nie o to chyba tu chodzi - fot. 4.

NIEPOTRZEBNE DUBLOWANIE

W innym miejscu miasta, na rogu ulicy 1 Maja i Żeromskiego, w bezpośrednim sąsiedztwie ustawiono z kolei dwa osobne słupki podtrzymujące dwie różne tabliczki. Jedna ma wypisaną nazwę ulicy, druga wskazuje położenie lokalu gastronomicznego, mniejsza o jego nazwę. Dość dodać, że dystans dzielący oba słupki nie przekracza chyba metra, wskutek czego tabliczki zasłaniają się wzajemnie, w zależności od tego, z której strony na nie się patrzy - fot. 5. Taka informacja, to w zasadzie dezinformacja, a poza tym niepotrzebna rozrzutność. Przecież do podtrzymania obu tabliczek wystarczyłby tylko jeden słupek. Nie dość, że tak byłoby oszczędniej, to jeszcze każdą z nich byłoby dobrze widać.

Ba, wydaje się, że niby to proste, ale różnie przecież bywa. W związku z tym, aby zilustrować, że nie zawsze łatwo wpaść na właściwe rozwiązanie, przytoczmy anegdotkę o wielkim fizyku Izaaku Newtonie, który m. in. uwielbiał zwierzaki i miał psa oraz kota. Pewnego razu uczony w drzwiach wejściowych swojego domu wykonał dwa otwory z klapkami - jeden duży dla psa, drugi mniejszy dla mruczka. Odtąd zwierzaki mogły wychodzić na podwórko, bądź z niego wracać, kiedy im się tylko spodobało, nie angażując uczonego i nie odrywając go od pracy czy naukowych eksperymentów. Newton tak był z tego zadowolony, że przy pierwszej nadarzającej się okazji pochwalił się przed znajomym, pokazując mu oba otwory. Znajomy,

choć kudy mu było do intelektu i wiedzy Newtona, taką podzielił się z nim refleksją:

- A po co to, sąsiedzie, zrobiłeś ten drugi mniejszy otwór, przecież wystarczyłby większy - przeszedłby przez niego równie dobrze duży pies, jak i mały kot.

BRAK CIĄGŁOŚCI

Mrozy ani na chwilę nie chcą odpuścić, ale przynajmniej nie sypie śnieg, dzięki czemu w centrum miasta sytuacja została na ogół opanowana. Jednak inaczej jest na peryferiach, albo tuż za miastem. Mieszkańcy Kamionka skarżą się na brak ciągłości w odśnieżaniu chodnika łączącego tę miejscowość z miastem. Tuż przy granicy ze Szczytnem odśnieżony trakt pieszy nagle się urywa – fot. 6. Osoby idące w kierunku miasta, jak i z niego wracające zmuszone są poruszać się skrajem jezdni, co w warunkach zimowych nie jest bezpieczne.

PARKINGOWA BREJA

Jak już zaznaczyliśmy, centrum miasta przedstawia się jako tako, ale wygląda na to, że miejskie służby całkiem zapomniały o placach parkingowych. Nie jest odśnieżony parking przy targowicy - fot. 7.

Przemieszczające się po nim samochody brną w śnieżnej brei aż po felgi i mało wprawny kierowca może się łatwo zakopać. Nie jest też przyjemnie wysiąść z zaparkowanego auta i potem iść pieszo w kopnym śniegu sięgającym po kostki. Wskutek tego mało kto parkuje na przytargowym placu, wszyscy zatrzymują się wzdłuż ulicy Żeromskiego, dość skutecznie tamując na niej ruch. Podobnie wygląda mniejszy plac parkingowy, usytuowany prawie w centrum miasta - róg ul. Warszawskiej i Polskiej. Także to miejsce zapomniane przez służby odśnieżające zniechęca do zatrzymania pojazdu, a przecież miejsc parkingowych w mieście nie mamy zbyt dużo.