GROTESKA

Z grubsza wiadomo, co to słowo oznacza. Często przecież używamy przymiotnika "groteskowy" mając na myśli przedmiot lub zdarzenie, które ma karykaturalny wygląd lub przebieg inny niż spodziewany. W sztuce groteska to utwór literacki, muzyczny lub plastyczny ukazujący w satyryczny, przesadny sposób rzeczywistość.

Przykładem może tu być (dla tych, którzy pamiętają cokolwiek ze szkoły) wiersz Tuwima "Bal w operze" czy Gałczyńskiego teatrzyk "Zielona gęś". Znacznie później powstały sztuki teatralne Sławomira Mrożka także groteskowe, ukazujące w karykaturalny sposób ówczesną socjalistyczną rzeczywistość i różne ludzkie przywary będące tej rzeczywistości konsekwencją. Nie muszę dodawać, że ukazywanie w krzywym zwierciadle rzeczywistości w czasach Polski Ludowej nie cieszyło się poparciem władz i groteska uważana była za sztukę naznaczoną kapitalistyczną zgnilizną na co dodatkowym dowodem było pozostanie na emigracji jej głównego przedstawiciela, czyli pana Mrożka.

... Z pieca spadło

Chwila wspomnień

Wielu pisarzy (bo tylko o nich wypada mi mówić) świadomych tego, co się w naszej ojczyźnie w tamtych czasach działo, uciekało jak najdalej od opisywania rzeczywistości tworząc (nieraz wybitne) dzieła historyczne, czy snując opowieści science fiction (literaturę fantastyczno-naukową). Książki te miały szansę, mimo licznych podtekstów politycznych, oszukać cenzurę, a autorzy przeszmuglować na półki księgarń swoje dzieła.

Nie każdy jednak literat miał odpowiednią do kolorowania historycznych zdarzeń z przeszłości wyobraźnię, lub dostateczną wiedzę często z pogranicza futurologii, by pisać książki takie jak Stanisław Lem. Pozostało im, tak jak na przykład mnie, opisywać jak najwierniej rzeczywistość. Nic to jednak nie pomagało. Natychmiast padało ze strony redaktorów pism literackich lub cenzorów oskarżenie o groteskę. Nie pomagało nasze tłumaczenie, że my w realistyczny, niemal fotograficzny sposób opisujemy otaczający nas świat i że to nie nasza wina, że jest on groteskowy. Wstrzymując nasze teksty w szufladach (lub koszach) redaktorów starano się nas zmusić do kłamstwa, do kolorowania rzeczywistości jak w książeczkach dla dzieci, które zawierają same kontury, aby maluchy same wypełniły je farbkami. Naturalnie byli tacy literaci, którzy nadarzającą się okazję wykorzystywali i zbili na tym niezłą fortunę zyskując przy tym popularność, inni nie poddawali się marnując swój talent. Winę za to ponosi panujący wówczas ustrój do minimum ograniczający wolność. Także wolność tworzenia.

Teraźniejszość

Ale uzyskaliśmy wolność, a wielu pisarzy młodego pokolenia nie ma pojęcia co oznaczała (prócz śmiesznej nazwy, chociaż nam wcale do śmiechu nie było) ulica Mysia (tam mieściła się główna kwatera cenzury). Obecnie każdy może pisać co chce i korzysta z tego przyzwolenia do woli często nawet przekraczając zwykłe ludzkie normy przyzwoitości bądź to tworząc teksty pornograficzne, bądź wykorzystując literacki talent do działań skierowanych przeciw naturze człowieka. Dla większości literatów jednak pozbycie się kagańca cenzury oznaczało możliwość powiedzenia prawdy. No dobrze. Niektórzy tę prawdę opisują. I co się ukazało? Powstaje groteska.

Posłużę się tu przykładem powszechnie znanym, aby być zrozumianym. Weźmy upowszechniony przez telewizję sfilmowany tekst literacki jaki znamy pod nazwą serialu "Złotopolscy". Ten wybór jest nieprzypadkowy, gdyż moim zdaniem scenariusz tylko tego serialu charakteryzuje się walorami literackimi. A przy tym w poszczególnych odcinkach, jak w lustrze, odbija się doświadczana przez nas na co dzień rzeczywistość. Wszystkie postaci, senatorów, posłów, księdza, sklepikarza, listonosza, robiącego interesy Rosjanina, wreszcie policjantów i innych bohaterów spotykamy codziennie w naszym sąsiedztwie. Tacy jesteśmy. Takie jest nasze życie. I chociaż śmiejemy się nieraz do rozpuku z przygód kościelnego i grabarza w jednej osobie z przydrożną tirówką, perypetii sercowych listonosza-babiarza, czy miłosnych uniesień przeżywającej okres przekwitania żony policjanta, to tak naprawdę śmiejemy się sami z siebie.

Naturalnie zdaję sobie sprawę, że są telewidzowie, którzy traktują przygody serialowych bohaterów bardzo poważnie. Tak jak są czytelnicy, którzy nie rozumieją czytanych w "Kurku" artykułów. Ale to już zupełnie inna sprawa.

Krótkowzroczność samorządów

Napisałem wszystko co powyżej dla polepszenia samopoczucia moich Czytelników. Popatrzcie na otaczający nas świat, na postaci z ław sejmowych, foteli ministerialnych, popatrzcie na siedzących za biurkami urzędników samorządowych, a nawet tych siedzących w kucki przy różnych lokalnych stołach prezydialnych (byle blisko władz) - toż to nieraz postaci żywcem wyjęte z groteski. Nic - tylko się pośmiać.

To nam przecież od przeszło dwunastu lat wolno. Chociaż są na zachodzie tacy politolodzy, którzy twierdzą, że całkowitej wolności, podobnie jak na Białorusi i Ukrainie, jeszcze u nas nie ma. Oglądając publiczną telewizję i wiadomości, które ona przekazuje, a nawet czytając niejedną lokalną prasę oślepioną tylko i wyłącznie chęcią zysku, niestety muszę zachodnim ekspertom przyznać rację. Gorzej, że za ograniczeniem wolności prasy głosują też niektóre samorządy wszelką krytykę pod swoim adresem traktując jako wycieczki osobiste, a nie walkę o wspólne dobro.

Może jednak coś się zmieni? Jeśli jest przynajmniej nadzieja, to jakby pół biedy.

Marek Teschke

2003.02.05