Z dziennika

Czym jest "dziennik literacki"? To notatnik, w którym pisarz zapisuje, często codziennie, różne zdarzenia. Dziennik ma wspomóc jego pamięć i ułatwić mu pracę. Już bowiem przeciętny pisarz wie, że pamięć ludzka jest zawodna, a obciążanie jej różnymi informacjami z życia jest niecelowe i złudne. Dlatego zapisywanie w notatniku często staje się jedynym wyjściem, by uczyniona obserwacja czy wrażenie, myśl, nie stały się ulotne w dosłownym znaczeniu tego słowa. Pisarze często z pomocy notatnika korzystają wiedząc, że w razie potrzeby mogą do niego sięgnąć, otworzyć pod odpowiednią datą i przypomnieć sobie to, co z pamięci uleciało. Dziennik, to bardzo pomocne narzędzie pracy każdego pisarza.

... Z pieca spadło

19 marca 2003 r.

Pod tą datą zanotowałem: "...To szczególny dzień. I to z dwóch powodów. Po pierwsze, dziś przypada rocznica urodzin mojej dziewczyny. Właśnie kończy ... dwadzieścia lat. Z czego zdecydowaną większość, o ile nie wszystkie, jesteśmy małżeństwem. Niestety grypa przetrzymała mnie w łóżku i żadnego prezentu nie zdołałem przygotować. Wymknąłem się więc wcześnie rano opatulony we wszystkie ciepłe rzeczy, jakie znalazłem, do ogrodu i uzbierałem bukiecik przebiśniegów. Przedtem jednak długo stałem przy oknie w sypialni na piętrze i przyglądałem się przez lornetkę (kilka lat temu kupioną od "Ruskich" na Manhatanie) brodzącym po łące żurawiom. To z pewnością "nasza" para. Co roku przylatują mniej więcej o tej samej porze. Zadomowiły się w pobliskim lesie, a kilka lat temu miałem nawet okazję zaobserwować wspaniałe widowisko, jakim był ich taniec godowy. Wiem, że jest to ta sama para, która była tu w zeszłym roku, dwa lata temu i jeszcze wcześniej, gdyż żurawie łączą się w pary na całe życie.

Po drugie: dziś w nocy, prezydent Stanów Zjednoczonych, Bush-junior, ma ogłosić światu czy będziemy mieli kolejną wojnę..."

W swoim dzienniku mam też w zwyczaju notować pewne pomysły literackie. Pod datą 19 marca zanotowałem następujący

Pomysł

"Zdarzenie miało miejsce wiele lat temu w wiosce K. Pracował tam w szkole mój przyjaciel - pasjonat żeglarstwa. I właśnie trafiła się okazja, że mógł wyruszyć w trzymiesięczny zagraniczny rejs na Karaiby. To była naprawdę wyjątkowa okazja jak na tamte lata. Nie mógł jej stracić i do mnie zwrócił się o pomoc. Za (cichym) zezwoleniem dyrektora zastąpiłem go przez dwa miesiące w szkole, w której pracował w miejscowości K. na Mazurach.

K. była niedużą wioską położoną wokół stawu, który niczym rynek w miasteczku zajmował centrum. Wokół stawu biegła droga, a po jej drugiej stronie położone było kilkanaście gospodarstw. Wioską rządził Ziutek. Nie był sołtysem, ani kimś ważnym. Był dwudziestokilkuletnim młodym człowiekiem, którego we wsi wszyscy się bali. W sklepie GS miał otwarty kredyt - nikt nie wiedział czy go spłacał; w zlewni mleka to on ustalał, jaki jego mleko ma mieć procent tłuszczu itp.

Nikt z nim nie chciał zadzierać. A ludzie pytani o niego, głośno wyrażali entuzjastyczne opinie: to dobry i pracowity chłopak. Po cichu jednak wiedzieli swoje: gdy wrócił "z wojska" stał się hardy. Mówiono też, że wcale nie odbywał służby wojskowej, a siedział w więzieniu. Miały świadczyć o tym tatuaże, które ostentacyjnie demonstrował. Potem był przesłuchiwany przez milicję jako podejrzany o zabójstwo. Jak było naprawdę - nikt dokładnie nie wiedział. I chyba nie chciał wiedzieć. A wszystko to opowiedział mi dyrektor tej szkoły, bo mieliśmy dużo czasu na gadanie, gdyż (zgodnie z umową) mieszkałem w szkole, w pokoiku mojego przyjaciela i dość często późnym wieczorem siedzieliśmy przy szachownicy z rzadka napełniając kieliszki doskonałą wiśniową nalewką.

I te dwa miesiące, które brakowały do wakacji upłynęłyby mi w sielskiej atmosferze, gdyby nie fakt, że Ziutek zaczął podejrzewać, że jestem jedynym człowiekiem w całej wsi, który się go nie boi. A to było dla niego nie do zniesienia. Szukał więc okazji do konfrontacji i dyrektor obawiał się, że może podpalić nowo wybudowaną tysiąclatkę, albo zrobić coś podobnego. A ja, co tu dużo mówić, też pragnąłem takiej konfrontacji uniknąć. Z kilku powodów. Między innym dlatego, żeby się nie wydało, że nielegalnie zastępuję w pracy przyjaciela. A z drugiej strony jako tymczasowy obywatel tej społeczności, który za dwa miesiące wyfrunie w szeroki świat (czyli wróci na stare śmieci) miałem ochotę dać osiłkowi nauczkę. Wyzwolić wioskę od terroryzującego ją faceta... itd., itd.

Przypomniała mi się ta historia, bo jest miniaturą tego, co się dzieje na świecie, którego bohaterem jest Husajn.

Podobnie rzecz się ma z innymi przywódcami różnych państw, którzy jak ognia obawiają się lekceważenia, lub tego, że sytuacja może ich przerosnąć, że świat przestanie ich uważać za mocarstwo...

Tak to w małej wioskowej społeczności jak w soczewce odbijają się sprawy całego świata.

* * *

Gdy w kolejne lata będę - mam nadzieję - przygotowywał się do uroczystości rocznicy urodzin mojej dziewczyny, muszę koniecznie pamiętać o tych przebiśniegach, żurawiach i niestety o Ziutku i Husajnie.

Marek Teschke

2003.03.26