Zalane piwnice

Połowa wakacji za nami, ale lato tego roku jest wyjątkowo mokre. Ciągle leje i leje, i to do tego stopnia, że nim minął obfitujący w deszcze lipiec zdążono ukuć dla niego nową nazwę - lipcopad. Cóż, teraz pozostała nam tylko nadzieja, że nie stanie się tak z sierpniem, że nie będzie trzeba przemianowywać go np. na sierpniolej. A jak pada i pada to coraz więcej przybywa wody, która miejscami nie ma się już gdzie podziać. Tak dzieje się m. in. w Szczytnie na ul. Partyzantów. Choć posiada ona nawierzchnię bitumiczną, nie ma pod nią, niestety, kanalizacji sanitarnej, ani też burzowej z prawdziwego zdarzenia. Jest tylko jej namiastka w postaci pojedynczej studzienki ściekowej, z której wody opadowe odprowadzane są do pobliskiego zbiornika wyrównawczego. Pod tą dumną nazwą kryje się rodzaj zarośniętego stawku, w którym pluskają się karaski. No i w tym, czyli mało wydajnym, zamulonym systemie odwadniającym okoliczni mieszkańcy upatrują przyczyny swoich kłopotów, czyli podtapiania piwnic - fot. 1. Na zdjęciu widzimy Roberta Żbikowskiego, który stoi w kotłowni zalanej wodą. Lustro sięga do połowy jego gumiaków, czyli dość nisko, bo akurat była w użyciu pompa. Tyle że ów sprzęt, choć nowy i na gwarancji, niespodziewanie wysiadł. Co gorsza są kłopoty z naprawą, bo na razie pana Roberta odsyłają od jednego punktu serwisowego do drugiego, a pomyślnego finału nie widać. Jego sąsiad Zygmunt Pocztarski również nie może się obejść bez pompy. Na razie jego sprzęt działa bez zarzutu, ale przecież nie wybiera wody za darmo. W ubiegłym roku pan Zygmunt płacił za prąd ok. 300 zł, a od czasu jak woda pokazała się w piwnicy, musi wysupływać kwotę trzy razy większą. Nic dziwnego, że szlag go trafia.

MELIORACJE NA WŁASNY KOSZT

Cóż, urzędnicy z ratusza twierdzą, że gmina nie ma obowiązku dokonywania odwadniania gruntów prywatnych, a i mimo to, wiosną tego roku w celu poprawy spływu wód opadowych położyła nowe dreny oprowadzające nadmiar wód z opisywanego wcześniej zbiornika wyrównawczego w kierunku ul. Leśnej. Stało się bowiem tak, że w trakcie budowy nowych domków jednorodzinnych został zniszczony stary poniemiecki system melioracyjny.

Jednak główna przyczyna zalewania piwnic, zdaniem ratusza, tkwi nie w systemie odwadniającym, a tym, że tego lata rejestruje się wyjątkowo wysoki poziom wód gruntowych, a na to lekarstwa skutecznego, jak dotąd nie ma. Jak już wspomniano, aby piwnice były w miarę suche, podtopieni mieszkańcy używają pomp. Jedni z racji korzystnego położenia mogą kierować wypompowywaną wodę wprost do wymienianego wcześniej stawku z karaskami. Inni, nie mając takiej możliwości, odprowadzają ją wprost na ulicę. Wskutek tego nawet w wyjątkowo bezdeszczowy dzień (czwartek 28.07) ulica Partyzantów wyglądała tak - fot. 2. Choć nie padało asfalt, jak widać, był mokry, a przy okazji nasiąknęło także podłoże drogi. Konsekwencje tego są takie, że podmyta bitumiczna nawierzchnia, tracąc oparcie, stała się podatna na uszkodzenia. Wystarczy przejazd jakiegoś cięższego pojazdu i zapadlisko gotowe. Sumując - kłopoty zamiast maleć, paradoksalnie mogą się spotęgować. Piwnice niby pozostaną suche, ale co z tego, gdy nie będzie jak (z powodu uszkodzenia nawierzchni) dostać się do własnego domu.

KĄCIK WYPOCZYNKOWO-REKREACYJNY

Unia, jak to unia nieustannie raczy nas rozmaitymi niespodziankami. Ongiś miała zastrzeżenia względem nieodpowiedniej krzywizny bananów, czemu było trudno zaradzić, bo przecież tych owoców w ogóle nie hoduje się w Polsce.

Teraz z kolei likwiduje nam tzw. dzikie plaże. No, może nie tak całkiem, bo wedle dyrektyw takie zakątki, opiewane m. in. przez samego Krzysztofa Klenczona, mogą istnieć nadal, tyle że pod europejsko brzmiącą nazwą - miejsca rekreacyjno-wypoczynkowe. Takie właśnie powstaje obecnie we wsi Kobyłocha, którą i tak wszyscy nazywają po dawnemu Kobylochą - fot. 3. Na miejsce sprowadził nas sygnał od Czytelnika, który w alarmującym tonie informował o karygodnej wycince drzew na dzikiej plaży w tej wsi. Jak mówił, pozostały po ich tylko marne pieńki ułożone w stosy i ustawione tuż nad wodą. Jak widać na zdjęciu, drzewa na szczęście stoją, choć pod topór, jak informuje nas sołtys Beata Kłak, poszły jednak dwa okazy o częściowo uschniętych konarach. Stało się to nie teraz, a jesienią ubiegłego roku. Stos pieńków nad wodą to z kolei specjalnie sprowadzony materiał na budowę ławek i stolików. Plaża jest obecnie zagospodarowywana, choć z powodu wspomnianych postanowień unijnych nazywana tak być nie może, a co najwyżej kącikiem wypoczynkowo-rekreacyjnym. Plaża jest obecnie zagospodarowywana i dlatego nie wszystko zostało jeszcze urządzone. Obecnie jest już toaleta i nieco wyżej na skarpie czeka na pierwszych gości spory parking samochodowy. Są jednak kłopoty z szerszym dostępem do wody, gdyż blokują go liczne łódki przycumowane, a właściwie przyłańcuchowane do nadbrzeżnych drzew. Część z nich to prawdziwe krypy, które do pływania już się nie nadają - fot. 4.

Oprócz tego, że tarasują dojście do wody, to gdy podskakują na fali, grubymi łańcuchami trą o pnie drzew, kalecząc je. Poza tym wszystkie łódki ozdobione są wątpliwej urody dodatkami - starymi oponami. Jak rozumiemy, ma to niby stanowić takie zabezpieczenie, aby przy cumowaniu np. do mola nie zarysowały sobie burt. Tylko jakim sposobem taka krypa miałaby dopłynąć do jakiegokolwiek pomostu? Sołtys Beatę Kłak martwi to, że nie ma sposobu na usunięcie czegoś takiego, bo przecież nie posunie się ona do wyrzucenia cudzego mienia, bez względu na to, w jakim nie byłoby ono stanie. Może liczyć jedynie na dobrą wolę właścicieli łódek. Chodzi o prostą rzecz, aby zacumowali je w bardziej stosownym miejscu lub w ogóle zabrali z wody.

Opisana powyżej inicjatywa realizowana z pomocą UG Szczytno i mieszkańców sołectwa Dębówko jest godna pochwały. Już nie tylko za to, że w ogóle im się chce, ale i dlatego, że wstęp będzie bezpłatny. To ważne, zwłaszcza w czasach, gdy będące własnością państwową wody jezior praktycznie przywłaszczają sobie rozmaite ośrodki wypoczynkowe. Grodzą bowiem bezprawnie dostęp do wód, żądając za wstęp na plażowisko po ok. 4 zł od łebka.

PRZYKŁAD IDZIE Z GÓRY

Tuż przy nowo powstającej wiejskiej plaży w Kobyłosze stoi niepozorny mały budyneczek, dość mało widoczny od strony drogi, bo schowany za gęstą zielenią. Nieco więcej szczegółów daje się zauważyć po wkroczeniu do kącika rekreacyjno-wypoczynkowego - fot. 5.

Uwagę zwraca nie tyle niebieska tabliczka informująca, że obiekt ten to wczasowisko wiadomej instytucji, ale napis na żółtym tle, zakazujący przejścia. Zgodnie z prawdą, trzeba zaznaczyć, że płotek okalający ośrodek nie wiedzie do samej wody, jest wolna przestrzeń, ale przecież przepisy mówią, że nadbrzeżny pas o szer. minimum 1,5 m musi być udostępniony dla wszystkich. „Kurek” nie jeden raz o tym pisał w kontekście rozmaitych prywatnych ośrodków wczasowych, ale żeby przejścia zabraniała placówka takiego urzędu? Ach, żeby tylko to.

LAKIERNIA POD CHMURKĄ

Za czerwonym samochodem zaparkowanym tuż pod ośrodkiem UM, dodajmy, że bardzo blisko wody, stoi inny niebieski, przy którym krząta się jakiś człowiek - fot. 6. Oba samochody stać w tym miejscu nie powinny, wiadomo przecież, że rozmaite smary, resztki benzyny lub oleju mogą zanieczyścić jezioro. Cóż, proceder taki jest, niestety, dość powszechny. Na rozmaitych polach biwakowych, czy też w ośrodkach wypoczynkowych zmotoryzowani pchają się pod sam brzeg, bo wodę muszą mieć tuż przed kołami. Dlaczego?

Cóż, przed odjazdem trzeba umyć ulubiony pojazd i wówczas wystarczy zaczerpnąć wiaderkiem wodę z jeziora i chlust! na samochód! To, że potem wszystko to bogatsze o brudy spłynie z powrotem do akwenu, to betka. Przypuszczaliśmy, że ów człowiek przy niebieskim samochodzie szykuje się właśnie do takiej czynności. Pomyliliśmy się, gość przymierzał się bowiem do.... lakierowania samochodu - fot. 7. Czegoś takiego, tj, urządzania polowej lakierni tuż nad brzegami jeziora, dotąd nie widzieliśmy.