Na dzień smutku i żałoby przypadła nasza pierwsza wiosenna "kręciołowa" wycieczka. Zadumani, wsłuchani w bicie przepełnionych bólem serc, jechaliśmy przez Rudkę, Prusowy Borek, Wały, Lipowiec i Pużary do Gawrzyjałek.

Zapłakane Gawrzyjałki

W tamtejszej parafii pod wezwaniem św. Wojciecha uczestniczyliśmy we mszy świętej w intencji spokoju duszy Ojca Świętego. Każdego z nas zabolała śmierć największego i najwspanialszego człowieka. Patrzyliśmy z wysokości siodełek na budzącą się do życia wiosenną przyrodę, a w naszych źrenicach bezwiednie perliły się łzy. Licząca 24 km trasa była dla nas czymś w rodzaju pielgrzymki poświęconej przemyśleniom o Papieżu. Postrzegaliśmy Go przede wszystkim jako Głowę Kościoła, ale też jako człowieka, któremu sprawy sportu i turystyki nigdy nie były obce. Wszyscy doskonale znaliśmy Jego życiowe pasje i upodobania, a więc miłość do gór, rzek, do całej przyrody. Grał w piłkę nożną, wędrował po górach, brał udział w spływach kajakowych, jeździł na nartach i tak jak my uwielbiał wycieczki rowerowe.

Zatopieni we własnych przemyśleniach o Papieżu - centralnej postaci naszego życia, dotarliśmy do Gawrzyjałek. Razem z pogrążonymi w smutku wiernymi weszliśmy do świątyni. Tam, za sprawą Słowa Bożego głoszonego przez nie skrywającego łez proboszcza Lecha Kozikowskiego, i my ulegliśmy wzruszeniu. Uczestnicząc w pełnej uniesień mszy, poczuliśmy jedność z całym Kościołem, a poprzez modlitwę i splecione w braterskim uścisku dłonie, wyraziliśmy łączność z zapłakanymi parafianami Gawrzyjałek.

Naszą obecność w kościele dostrzegł proboszcz, bo wędrując z tacą między ławkami szepnął: "Witam turystów". Nie omieszkał też na zakończenie mszy podziękować nam za obecność w świątyni w tym szczególnym dniu smutku.

Potem długo staliśmy z sołtysem Stanisławem Pacem, radnym Henrykiem Sielskim i księdzem proboszczem, który wspominał swoje osobiste spotkania z Papieżem. Ksiądz Lech Kozikowski, dogłębnie przeżywający śmierć Papieża, na pocieszenie wyraził swoją radość z możności sprawowania posługi duszpasterskiej w czasach pontyfikatu Jana Pawła II.

Do Szczytna wróciliśmy przez Niedźwiedzie i Olszyny. Choć wiosna wraz z radosnym słońcem obejmowała w swoje panowanie całą budzącą się do życia przyrodę, my nie umieliśmy się tym cieszyć.

Grażyna Saj-Klocek

2005.04.20