Kontynuujemy cykl tekstów poświęconych Zbigniewowi Dobkowskiemu, prezesowi MTKKF, organizatorowi wielu imprez dla dużych i małych, byłemu sędziemu piłkarskiemu, wcześniej – czynnemu zawodnikowi. Dziś o jego sportowych początkach.
Czy sportowcem lub działaczem się rodzimy? Chyba nie. Nawet Zbigniew Dobkowski na początku był tylko małym chłopcem. Chłopcem, którego bardzo szybko pochłonęła piłka nożna. Wczesne dzieciństwo naszego bohatera nie przypadło na czasy piłkarskich sukcesów w wydaniu reprezentacyjnym. Na odpowiedni pułap nie wskoczył wtedy jeszcze futbol lokalny, ale nie przeszkadzało to w uganianiu się za piłką. W latach 60. ubiegłego wieku nie było mowy o orlikach. Często szczyt marzeń stanowiła gra na bramki ze słupkami i poprzeczką. Niejednokrotnie były one tylko symboliczne – drzewo, położone na ziemi torby, ubrania bądź wbite w grunt patyki. Wysokość bramki miała zupełnie umowny charakter. Dziś dzieciaki mogą biegać po równych nawierzchniach z wymalowanymi liniami. Mogą, ale coraz częściej nie chcą…