O tym, że wandale nie uszanują żadnej świętości, łącznie ze spokojem zmarłych, pisaliśmy niejednokrotnie. Nic to jednak nie znaczy, bo proceder szerzy się w najlepsze.

Złodzieje bez hamulców

Szok przy grobie

Między wtorkiem (27 maja) rano, a środą po południu z wielkiego głazu, będącego jednocześnie płytą nagrobna zniknęły mosiężne litery, tworzące napis. Nie wszystkie. Rękom wandali oparły się te, które były solidniej do kamienia przymocowane, choć nosza ślady wskazujące na to, że amatorzy mosiądzu mieli chrapkę na więcej.

Głaz kryje pod sobą miejsce wiecznego spoczynku Bernarda, Marii i Marka Furmańczyków, rodziców i brata Ewy, która na stałe mieszka w Kanadzie. Za każdą swą bytnością w Europie znajduje dzień na to, by odwiedzić grób swych najbliższych. Tak też się stało w środę 28 maja.

- Przeżyłyśmy szok, gdy zobaczyłyśmy jak kamień wygląda - opowiada Izabela Rygielska, dość blisko spokrewniona z rodziną Furmańczyków. Jej mama, Elżbieta nie może powstrzymać łez. - Dlaczego większość musi się podporządkowywać mniejszości? Czy naprawdę nie ma sposobu na to, by choć cmentarz uchronić przed wandalami?

Ostatnia wola

Elżbieta Rygielska, w 1992 roku, gdy zmarł jej wujek Bernard Furmańczyk, organizowała pogrzeb i wykonywała jego ostatnią wolę. Chciał on bowiem, by na grobie został położony wielki, polny kamień, który dla rodziny miał szczególne znaczenie. Przez wiele, wiele lat spoczywał w pobliżu polnej drogi, która dziś nazywa się ulicą Sybiraków, łączącą ulice Bartna Strona ze Śląską. Na tym kamieniu - jak wspomina Elżbieta Rygielska, rozrzucona po różnych miejscach miasta rodzina zbierała się, by później już wspólnie uczestniczyć czy to w kościelnych uroczystościach, czy to odwiedzać na cmentarzu tych, co już odeszli.

Ostatnią wolę zmarłego wykonano, głaz został umieszczony na grobie, a dla upamiętnienia tych, którzy pod nim spoczęli, na specjalne zamówienie wykonane zostały stosowne napisy - z wkutych w granit mosiężnych liter. I te właśnie stały się łupem złodziei.

- Gdy ujawniłyśmy fakt zniszczenia napisów, poszłyśmy do zarządcy cmentarza - opowiada Izabela Rygielska. - Ten tylko wzruszył ramionami i stwierdził: "no co, pewnie ukradli, żeby mieć na piwo".

Inne światy

Najbardziej tą reakcją była poruszona Ewa Furmańczyk. Głównie dlatego, że nie dalej jak dzień wcześniej była w Szwecji, gdzie także odwiedziła cmentarz. Tam, przed cmentarną bramą, umieszczona jest tablica z uchwytami, na których wiszą różne niezbędne do prac porządkowych narzędzia: grabki, łopaty, motyczki itp. Pod tablicą zaś stoi rząd konewek. Odwiedzający groby bliskich korzystają z tego sprzętu, gdy mają taką potrzebę, a następnie po prostu odnoszą na miejsce.

Nic nie jest zamknięte na klucz, nie zwisają z gablot i skrzyń opatrzone wielkimi kłódkami łańcuchy...

- I my idziemy do Europy?! Jak się widzi coś takiego - pani Elżbieta Rygielska wskazuje na okaleczony pomnik, - to musi się zrodzić pytanie: czy my dorośliśmy do Europy - podsumowuje i pyta dalej: - Czy administracja cmentarza naprawdę nie może nic zrobić? Dlaczego nie podejmuje żadnych działań, by chronić groby?

Nie ma kasy

Miejscy urzędnicy zapewniają, że takie działania są jednak podejmowane. Na czym polegają?

Głównie na... zamykaniu cmentarnych bram w godzinach nocnych. Skuteczność jest mizerna wobec faktu, że pokonanie niewysokiego ogrodzenia nawet dla nieusportowionego złodzieja nie stanowi żadnego problemu. Jak zapewnia inspektor Krystyna Lis, każdy stwierdzony akt wandalizmu jest zgłaszany na policję. W poniedziałek, 2 czerwca, czyli pięć dni po zdarzeniu, o którym piszemy, policja nic jeszcze o nim nie wiedziała.

- Takie zgłoszenia zdarzają się, ale nie za często i pochodzą od właścicieli pomników czyli rodzin - wyjaśnia Ewa Banat z KPP.

Kilka lat temu, gdy ze szczególnym natężeniem wystąpiły przypadki zamalowywania pomników, straż miejska otrzymała polecenie, by intensywniej patrolować cmentarz i jego okolice.

Na ewentualne zatrudnienie dozorców pieniędzy nie ma. Miasto - jak wyjaśniają urzędnicy - i tak do utrzymania cmentarza dokłada rocznie 20 tysięcy złotych. W rzeczywistości jednak - wcale tak nie jest. Oto bowiem tylko w ubiegłym roku do kasy miejskiej z tytułu opłat, jakie ponoszą użytkownicy (a właściwie ich rodziny) cmentarza komunalnego, wpłynęło bez mała 82 tysiące złotych. Z prostego rachunku wychodzi więc, że miasto zarobiło na "interesie" 62 tysiące. Oczywiście, że prowadzi też inwestycje, np. przygotowuje nowe tereny pod cmentarne potrzeby, a to kosztuje. Ale to przecież inwestycja dochodowa. Prędzej czy później się zwróci. Może nie byłoby zatem błędem przyjąć, by zwróciła się nieco później i zapewnić cmentarzom jakąś stałą ochronę z nadzieją, że za cztery czy pięć pokoleń nasz miejscowy ludek dorośnie do szwedzkiego poziomu elementarnej przyzwoitości.

Halina Bielawska

2003.06.04