Na północ od Ulesia leżą Złote Góry, które są tematem wielu mazurskich legend. Na polowania przyjeżdżali tutaj Erich Koch

i Hermann Göring.

Złote góry

Wedle najbardziej znanej opowieści, na Złotej Górze ukazywała się kiedyś prześliczna panna, która wydostawała się z podziemnego pałacu przez zagłębienie w ziemi. Kto tylko ją zobaczył, drżał i nie śmiał się zbliżyć. Pewien młodzieniec, zatopiony w myślach, nie widząc, co się dookoła dzieje, podszedł do niej bardzo blisko. Ujrzawszy ją, padł na kolana w błogim zachwycie. Dziewczyna rzekła do niego: - Jeżeli mnie wybawisz z mojej samotności, możesz żądać ode mnie w nagrodę, czego tylko zechcesz. Obiecała mu swoje klejnoty; przyrzekła mu także dary z podziemnego pałacu: trzy karmne świnie z ciężkim złotym korytem, z którego je karmiono, trzy kury, znoszące tylko złote jajka; wreszcie obiecała mu swoją rękę. Młodzieniec, długo się nie namyślając, wziął pannę na barki i chciał ją znieść. Ale w tejże chwili otoczyły go wszystkie zwierzęta ze Złotych Gór tak, że nie mógł się ruszyć. Panna wyjaśniła: - Dzieło mojego wybawienia uda się Tobie, jeżeli bez strachu pocałujesz każde z zebranych tu zwierząt. Poddał się młodzian rozkazowi i, zdobywszy się na odwagę, całował zwierzęta po kolei, jak się zbliżały: sarny, zające, sowy, dzięcioły, jastrzębie, zięby, żmije, padalce, jaszczurki, szczury, salamandry, robaki, żuki itd. Kiedy myślał, że skończył już swoją robotę, podpełzła jeszcze wielka obrzydliwa ropucha, cała pokryta strupami i trądem, z czerwonymi mrugającymi oczyma. Wtedy wyczerpała się jego odwaga, i zamiast pocałować ropuchę, zawołał: - A jeszcze to i ciebie tu diabli mają? Wtedy panna zapadła się w głębię, żaląc się: - Teraz zakląłeś mnie już na wieki, teraz już muszę zrzec się wszelkiej nadziei, abym kiedykolwiek była wybawiona.

Pielgrzymki

do Złotych Gór

Baśń o Złotych Górach należy do najsłynniejszych mazurskich opowiadań ludowych. Te przekazywane z pokolenia na pokolenie legendy wyjątkowo pobudzały wyobraźnię Mazurów. Tak bardzo, że w 1921 roku baśń o Złotych Górach ożyła. Złote Góry stały się celem masowych pielgrzymek, które opisywały nawet ponadregionalne gazety niemieckie. Sprawcą całego zamieszania był 70 – letni robotnik leśny z Jabłonki nad jeziorem Omulew, nazwiskiem Brattka. Przez długi czas opowiadał w okolicy o swoim śnie, w którym wspaniały anioł prowadzi go do ukrytych w głębi Złotych Gór skarbów. Bogactw tych miało być tyle, że wystarczyłoby na spłatę długów Niemiec z czasów I wojny światowej. Aby skarby te wydostać na powierzchnię ziemi należało modlitwą i śpiewami wydrzeć je demonowi, który ich pilnował. Okoliczne wsie uwierzyły w tę opowieść. Złote Góry nigdy przedtem i nigdy potem nie widziały tylu ludzi co wówczas. Niemieckie gazety pisały: Tak też wystawali Mazurzy na wzgórzu, często nawet po nocach, w deszcz i zawieruchę, zaklinając diabelskie duchy nieustannymi modlitwami i zaklęciami wypowiadanymi w języku mazurskim. Przez prawie 4 miesiące, każdej niedzieli, odklinano Złote Góry, najczęściej za pomocą pieśni „O zmartwychwstający Zbawicielu”. Złote Góry nie oddały jednak swoich skarbów, a całe zamieszanie przerwał nadleśniczy Wolfgang Rahm z Zimnej Wody, który uznał, że „pielgrzymki” stanowią zagrożenie pożarowe dla lasu i zakazał wstępu do niego. Był to pretekst do przerwania kompromitującego zabobonu.

Wieża

Około 1880 roku na Złotych Górach wzniesiono wieżę obserwacyjną. Wycieczki na nią organizowały szkoły i różne stowarzyszenia z całego powiatu nidzickiego. Obok wieży szkoły z Zimnej Wody, Muszak, Ulesia i Wał zorganizowały w 1913 roku obchody 25. rocznicy panowania cesarza Wilhelma II. W 1934 roku wzniesiono nową wieżę. Została wybudowana przez szczycieńskich strzelców. W czasie budowy jeden z nich spadł na ziemię i zginął. W 2005 roku Lasy Państwowe wybudowały na Złotej Górze nową wieżę o wysokości 40 metrów. Zarządza nią Nadleśnictwo Jedwabno.

Śmierć gajowego

Tutejsze lasy stanowiły „ziemię obiecaną” dla kłusowników, zwalczanych przez państwo. W niedzielę palmową, 28 marca 1920 roku, w Złotych Górach kłusowali 18 – letni Hans Nowodworski i 17 – letni Otto Kosiek. Doszło do strzelaniny z zaalarmowanymi leśniczymi: Giese’m ze Złotej Góry, Adamskim z Majnej Góry, Reimann’em z Zimnej Wody oraz gajowym Gustavem Napierskim z Wał. Podczas wymiany strzałów zginął gajowy Napierski, a leśniczy Reimann został ranny. Obydwaj kłusownicy zdołali uciec. Jednakże już 2 godziny później zostali aresztowani w Ulesiu. Nie stawiali oporu. Krótko po osadzeniu w areszcie w Olsztynie Kosiek się powiesił. To jego strzał zabił Napierskiego. Nowodworskiego skazano na karę śmierci, zamienioną później na dożywocie. Nadleśnictwo Zimna Woda w miejscu śmierci Napierskiego wystawiło pomnik z napisem w języku niemieckim: W wierności obowiązkowi † 28.3.1920 roku Gustav Napierski, państwowy gajowy, przez kłusowników.

Rewir

łowiecki Kocha

Od 1932 roku leśnictwem Złota Góra kierował leśniczy Kruppke. Miejscowa ludność bardzo go ceniła, był sympatyczny. Wadą Kruppke’go była jego słabość do alkoholu. Często urządzał sobie wędrówki do karczm w Ulesiu. Wskutek jednej z nich nabawił się w 1941 roku ostrego przeziębienia i w jego następstwie zmarł. Od tej pory stanowisko leśniczego w Złotej Górze pozostało nie obsadzone. W 1942 roku gauleiter Prus Wschodnich Erich Koch ogłosił swoim osobistym rewirem łowieckim tereny nadleśnictw Zimna Woda, Napiwoda, Koniuszyn i Dłużek. Ich nadleśniczowie, Hoene z Koniuszyna, Rahm z Zimnej Wody i Ziegner z Dłużka (w Napiwodzie od 1939 roku urząd nadleśniczego nie był obsadzony), nie byli z tego faktu zadowoleni i sprzeciwili się. Konflikt z gauleiterem zakończył się dla nich zwolnieniem. Wszyscy trzej musieli szukać sobie pracy poza Prusami Wschodnimi. Jako rezydencję myśliwską Koch wybrał nieobsadzoną leśniczówkę Złota Góra, natomiast w Złotych Górach wybudowano chatę myśliwską. Częstym gościem w „rewirze łowieckim” Kocha był Hermann Göring. Wśród miejscowej ludności owe przyjazdy Göringa były i są owiane taką legendą, że do dnia dzisiejszego mieszkańcy są przekonani, że rezydencja w Złotych Górach była właśnie rezydencją Göringa. Jego przyjazdy na polowania do Złotych Gór stały się jednym z wątków filmu „Król olch” z Johnem Malkovichem w roli głównej. W filmie tym pojawia się między innymi miejscowość o nazwie Kaltenborn. Od 1893 roku nazywała się tak sąsiednia Zimna Woda i miejscowe Nadleśnictwo.

Komando „Goldberg”

W 1945 roku cofający się Niemcy zaczęli tworzyć, przy zachowaniu ścisłej tajemnicy, oddziały zbrojne, które po przejściu Rosjan miały siać dezorganizację na ich tyłach. W lasach nad Omulwią stworzyli Komando „Goldberg” („Złota Góra”). Jego dowódcą został leśniczy z Majnej Góry Horst Tabert. Oddział miał podlegać niejakiemu kapitanowi Braese z Nidzicy. Dla zapewnienia oddziałowi bazy do działań przed nadejściem Rosjan przygotowano kilka leśnych kryjówek. Schron główny znajdował się około 400 metrów na zachód od leśniczówki Majna Góra, kolejny był położony około 1300 metrów na północ od leśniczówki Złota Góra. Uzbrojenie komanda składało się z jednego karabinu maszynowego, 6 karabinów, 6 pistoletów maszynowych, 6 pistoletów, materiałów wybuchowych, granatów ręcznych oraz amunicji. Arsenał ten wystarczyłby do uzbrojenia 20 – osobowego oddziału partyzanckiego. Pozostałe wyposażenie też było niczego sobie: 2 lornetki, 2 rowery, na każdego członka komanda przypadał uniform letni i zimowy, ubranie maskujące oraz ubranie cywilne. W celu zaprowiantowania grupy zakupiono znaczną ilość mięsa od rzeźników Koßmanna z Wał i Tulowitzkiego z Kota. Dostarczono też sporo suchej kiełbasy, konserw, ziemniaków, chleba, spirytusu, tytoniu itp. 18 stycznia 1945 roku nastąpiła zbiórka grupy. Dotarło tylko trzech członków, w tym leśniczy Tabert. Po przejściu Rosjan grupa krążyła po okolicznych lasach. Pierwszą i w zasadzie jedyną akcję przeprowadziła w kwietniu 1945 roku, gdy na linii kolejowej Wielbark – Nidzica, w lesie pomiędzy Muszakami a Napiwodą, wysadziła rosyjski pociąg z zaopatrzeniem. Z torów wypadła lokomotywa i kilka wagonów. Miejsce wysadzenia dobrano tak, że naprawa szlaku nie była łatwa. Rosjanom zajęło to trzy dni. Po tej akcji Komando „Goldberg” się rozpadło.

Sławomir Ambroziak