Ludzka łaska. Jedynie dzięki niej może żyć rodzina Tadeusza Karwackiego. On sam jest inwalidą, podobnie jego żona. Mają trójkę dzieci, a najmłodsza Natalia urodziła się z wadą serca i porażeniem mózgowym.

Życie na kreskę

Start życiowy

Życie Wiesławy i Tadeusza Karwackich z Kucborka nie jest usłane różami. Są małżeństwem od 13 lat i rodzicami trójki dzieci. Najmłodsza - Natalia urodziła się z wadą serca i porażeniem mózgowym. Wymaga stałej opieki i cyklicznych badań specjalistycznych. Tymczasem po upadku szczycieńskiej Spółdzielni Inwalidów oboje małżonkowie stracili pracę.

- Zaczęło nam brakować na jedzenie - opowiada Tadeusz. - A trzeba jeszcze wozić Natalkę do Warszawy na badania.

Dziecko rosło powoli. Dziś Natalka wygląda na 3 lata, a ma 8. Ciemne włosy, oczy i długie rzęsy. Pokręconymi rączkami pokazuje to, co ją interesuje i spogląda pytająco. Czasami wydaje odgłos: - Ooo! - W każdej chwili może się czegoś przestraszyć, a wtedy głośno płacze, wyrywa się i szarpie. Trochę na czworakach, trochę turlając się po ziemi ucieka do drugiego pokoju. Uspokojona gaworzy, wywija rękami i próbuje stać. Jedzenie trzeba podawać jej do ust. Tadeusz ją trzyma, a Wiesława podaje chleb z masłem. Natalka gwałtownym ruchem odgryza kawałek i intensywnie żuje. Szczypie ojca po twarzy.

- Czasami do krwi - mówi Tadeusz. - Ale, ooo, próbuje stać na nogach. W końcu się nauczy. Umie coraz więcej. Czujemy, że nas zauważa i zna - na jego twarzy pojawia się zadowolenie. - Ale musi ćwiczyć. Trzy lata temu nie liczyłem na to.

Właśnie wtedy Tadeusz dowiedział się o działającym w Szczytnie Ponadlokalnym Centrum Rehabilitacyjnym dla Dzieci i Młodzieży. Od tamtego czasu Natalka korzysta z pomocy ośrodka.

- Bez rehabilitacji Natalka miałaby bolesne przykurcze mięśni - mówi Dorota Duchniewicz-Czaplińska, psycholog z Centrum. - Teraz uczy się rozumieć polecenia, samodzielnie stać. Gdybyśmy przerwali ćwiczenia, nie mogłaby jeść stałych posiłków, tylko płynne, a jej kontakt z otoczeniem by słabł.

Miesięczny koszt utrzymania dziecka w ośrodku wraz z transportem z domu i do domu wynosi 300 złotych.

- Nie było mnie na to stać - mówi Tadeusz - dług rósł. Bałem się, że będę musiał zabrać Natalkę z ośrodka.

W zeszłym roku, pogrążony w ponurych myślach Karwacki szedł przez Szczytno i wtedy zaczepił go młody człowiek z puszką.

- Zbieramy na chore dzieci - zagaił. - Prosimy o wsparcie.

- Może byście i mojemu dziecku pomogli - wpadł mu w słowo Tadeusz.

Miał szczęście. Mirosław Krauze, szef fundacji "Pomoc" z Olsztyna, organizującej zbiórki pieniędzy na ulicach, wziął Natalkę pod swoje skrzydła.

- Mam kilkoro wolontariuszy - mówi. - Zazwyczaj wystarcza nam pieniędzy, ale bywa, że nie uda nam się zebrać potrzebnej kwoty. Wtedy potrzebująca osoba musi trochę poczekać.

Fundacja spłaciła dług Tadeusza i finansuje pobyt Natalki w ośrodku.

- Ludzie często myślą, - mówi Tadeusz - że ci z puszkami to oszuści, ale gdyby nie oni... Nie mam innego wyjścia, jak tylko prosić o pomoc. Kto mnie przyjmie do pracy? - rozkłada ręce. - Zdrowszych nie przyjmują, a ja w maju miałem zawał.

Grzyby, jagody albo "kreska"

Kucbork, wieś położona na uboczu trasy Szczytno-Wielbark. Zabłocony asfalt, omszałe drewniane płoty. Naokoło sosnowy las, forpoczta Puszczy Kurpiowskiej. Domy z odpadającym tynkiem. Podwórka czyste, ale pordzewiały sprzęt gospodarczy reperowany drutem świadczy o biedzie. Łącznie z przysiółkami wieś zamieszkuje około 60 rodzin. Miejscowi boją się zimy jak zwierzyna leśna. Pozostaje im wtedy jedynie prosić sklepową o kredyt. Latem ratuje ich zbieranie grzybów i jagód.

- Ryb się złapie - mówi Tadeusz - i też jest jakieś jedzenie, a zimą ciężko.

Jesienią idzie do lasu "robić drzewo". Na opał. Wiesława Karwacka z kolei zbiera ziemniaki u sąsiada. Pieniądze momentalnie nikną. Idą przeważnie na spłatę długów.

- Więcej niż połowa mieszkańców, zwłaszcza zimą, bierze u mnie towar "na zeszyt" - mówi sklepowa (prosi o anonimowość). - Zbiera się tak po 200, 300 albo i więcej złotych. To są zamrożone pieniądze i nie przynoszą zysku, a muszę zaopatrzyć sklep i porobić opłaty. Nie umiem nie dać, bo ludzie będą głodni. Czasami przychodzą dzieci z biedniejszych rodzin. Patrzą na lizaki, proszą, żeby dać im kawałek chleba. Czasami dam, ale przecież i u mnie się nie przelewa. Karwacki oddaje pieniądze na koniec miesiąca, ale zaraz potem znowu się zadłuża. Bierze chleb, masło albo margarynę, dżem i czasem trochę najtańszej wędliny.

Większa część dochodu rodziny Karwackich pochodzi z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Wielbarku. Zasiłek, dodatek pielęgnacyjny i rodzinne to łącznie 730 zł. Oprócz tego Tadeusz ma 280 zł renty. Po odliczeniu wszelkiego rodzaju opłat musi im wystarczyć na życie 650 złotych. Jest to 4,33 zł dziennie na osobę. Dzieci ratują zupy w szkole. Karwacki nie pamięta, aby kiedyś kupił sobie albo żonie coś nowego. Ubiera się w to, co dostanie od ludzi. Czasami kupi dzieciom jakąś odzież. Wigilia też nie była bogata. 11-letnia Kasia dostała od Mikołaja frotki do włosów, korektor i słodycze. Bartek, który mówi, że już niedługo będzie miał 10 lat, dostał rybkę, na której można rysować, a Natalka misia z pozytywką.

Zbigniew Gorący

2005.01.12