Trudno uwierzyć, że to już minęło 20 lat, jak również w to, że jesteśmy najstarszą w powiecie szczycieńskim i jedną z najstarszych gazet lokalnych w Polsce
. Pierwszy numer ukazał się na Wielkanoc 1990 r., na fali przemian ustrojowych w Polsce, jako pismo członków i sympatyków NSZZ „Solidarność”. Pod takim właśnie szyldem wyszło osiem numerów, w których dominowała tematyka związkowa. Naszym zadaniem było m.in. prezentowanie kandydatów „Solidarności” na radnych w pierwszych po wojnie wyborach samorządowych. Po wyłonieniu w pełni demokratycznej Rady Miejskiej, „Solidarność” podjęła decyzję o przekazaniu tytułu samorządowi lokalnemu. Przez cztery lata redagowaliśmy gazetę mając za wydawcę Miejski Dom Kultury. Wiosną 1994 r. Rada Miejska wyraziła zgodę, aby wydawcą „Kurka” została spółka z o.o., którą utworzyli pracownicy redakcji. To jedno z najważniejszych wydarzeń w historii naszego tygodnika, dzięki któremu do dziś pozostajemy gazetą niezależną.
Przez minione 20 lat wiele się u nas zmieniło. Z małej, ukazującej się nieregularnie gazetki, staliśmy się ważną instytucją w mieście. W ciągu tych lat zmieniał się skład redakcji i grono współpracowników. Z jednymi rozstawaliśmy się w przyjaźni, z innymi nie. Niezależnie od tego udało nam się stworzyć zgrany zespół, który raz na tydzień przygotowuje, opracowuje i składa materiały do kolejnego wydania gazety.
Jubileusz jest okazją do podziękowań. Kieruję je przede wszystkim pod adresem zespołu redakcyjnego i wielkiej grupy ludzi, dzięki którym co tydzień „Kurek” trafia do punktów szprzedaży. Dziękuję Wam, drodzy Czytelnicy, za zaufanie, którym nas obdarzacie. Dziękuję za to, że jesteście stale z nami. Dziękuję również wszystkim reklamodawcom za współpracę. To właśnie nasi Czytelnicy i reklamodawcy decydują o naszym bycie. Jedynymi bowiem dochodami „Kurka” są wpływy ze sprzedaży gazety i reklam.
Mam nadzieję, że razem dotrwamy do kolejnych jubileuszy.
Andrzej Olszewski
JUBILEUSZOWE REFLEKSJE
Nie jest łatwo pisać w pewnym sensie o sobie, tym bardziej, że na co dzień zajmujemy się przecież sprawami mieszkańców, informujemy o działaniach samorządów, staramy się relacjonować najważniejsze dla powiatu wydarzenia. Ale skoro przy okazji jubileuszu ma być trochę od siebie, to niech będzie.
Był koniec lipca 2004 roku, kiedy jako świeżo upieczona absolwentka polonistyki na UMK w Toruniu, po powrocie ze studiów do Szczytna zapukałam do drzwi kurkowej redakcji, wtedy jeszcze mieszczącej się na pl. Juranda. Nie liczyłam wtedy na wiele, bardziej kierowała mną chęć sprawdzenia się i ciekawość. Naczelny zgodził się, bym pomogła trochę przy korekcie tekstów i zaproponował, żebym coś napisała. Podpowiedział mi nawet temat, modny wtedy, a dotyczący wyjazdów zarobkowych do Anglii. I tak to się właściwie zaczęło. Mój tekst został zaakceptowany i ukazał się drukiem. Trudno dziś, po tych blisko sześciu latach i po napisaniu setek artykułów, oddać to uczucie, jakie towarzyszyło mi wtedy, gdy pod tekstem w „Kurku” zobaczyłam swoje imię i nazwisko. Radość, duma, satysfakcja, że moje „dzieło” znalazło się w najlepszej (tak uważałam wtedy i tak myślę do dziś) gazecie lokalnej nie tylko powiatu, ale też liczącej się w kraju, o czym świadczyły wiszące na redakcyjnych ścianach dyplomy za wysokie miejsca w ogólnopolskich konkursach. Potem były kolejne artykuły, dobrze je zresztą pamiętam – relacja z pierwszego Hunter Festu, z Jarmarku Mazurskiego, z wizyty u archeologów pracujących w Sasku. W końcu dostała mi się nawet stała rubryka, i to nie byle jaka, bo kronika policyjna. Tak złapałam dziennikarskiego bakcyla. Moja współpraca z „Kurkiem” zmieniła się w stały etat, dla którego bez specjalnego żalu porzuciłam pracę nauczycielki. I tak trwa to do dzisiaj. Dzięki „KM” poznałam wielu wspaniałych ludzi, tworzących nasz mały, lokalny świat. Z niektórymi udało mi się nawet zaprzyjaźnić, poznać lepiej ich codzienną pracę, pasje, problemy. Nie sposób tu ich wszystkich wymienić, ale tak sobie myślę, że i oni mają pewien wpływ na kształt naszej gazety, chociażby podpowiadając czasem tematy czy dzieląc się swoimi przemyśleniami.
Przez ten czas zdążyłam poznać blaski i cienie pisania, reakcje różnych osób na artykuły, w tym również te nieprzychylne. Nie brak ich, zwłaszcza w świecie władzy, bo tej, jak wiadomo zależy na wizerunku medialnym. Czasem nawet za bardzo, co przejawia się dyskretnym, ale jednak podpowiadaniem co pisać, jak pisać i w jakim duchu przedstawiać rzeczywistość. Początkowo mnie to drażniło, ale teraz już wiem, że taka jest przypadłość polityków, nawet tych lokalnych i nie ma czym się denerwować czy też o to gniewać. Trzeba robić swoje i nie przejmować się dąsami lokalnych prominentów albo kalkulować, co będzie, kiedy my, kurkowi redaktorzy, znów popadniemy w czyjąś niełaskę. Rolą władzy jest rządzenie, a naszą, dziennikarzy – patrzenie jej na ręce. W żadnym razie, jak sądzą niektórzy, nie podlizywanie się i chwalenie. Takie „dworskie dziennikarstwo” oznaczałoby utratę wiarygodności w oczach tych, na których zależy nam najbardziej – naszych Czytelników. Bo jesteśmy dla nich, a nie na odwrót.
Może zabrzmi to trochę zarozumiale, ale myślę, że właśnie takie podejście wyróżnia nas spośród innych tytułów, choć, jak pewnie ktoś złośliwy mógłby zauważyć, nie unikamy błędów i jak każdy mamy swoje sympatie czy antypatie. Mimo to staramy się, by nie górowały one nad obiektywizmem i rzetelnym przedstawianiem problemów.
Wiele z nich, a dotyczących bezpośrednio mieszkańców, dzięki naszym interwencjom udało się rozwiązać, albo przynajmniej zainteresować nimi odpowiednie instytucje. Przykłady można by mnożyć. Nie brak też sytuacji, kiedy jakiś artykuł choć trochę pomógł komuś potrzebującemu. Tu przypomina mi się opublikowana niedawno historia rodziny z Nowych Kiejukt, w której wychowuje się dwóch nieuleczalnie chorych chłopców. Po ukazaniu się „KM” zadzwoniła do mnie mieszkanka Jedwabna, prosząc o kontakt do matki dzieci. Potrzebowała go, bo chciała przesłać jej pieniądze na zakup opału. Albo jeszcze inny przykład. Jakieś dwa lata temu zwróciliśmy w „Kronice prowincjonalnej” uwagę na fatalny wygląd kamienicy, w której mieściła się redakcja „Mazura” oraz domu Krzysztofa Klenczona na ul. 3 Maja. Nie minęło dużo czasu, a oba budynki doczekały się odnowy elewacji i nie są już powodem do wstydu.
Podobnych przykładów można by podać zresztą więcej. W takich sytuacjach czujemy, że jesteśmy naprawdę potrzebni, że ta nasza cotygodniowa pisanina ma jednak jakiś większy sens niż tylko przekazywanie informacji. Nic też nie uskrzydla nas tak, jak choćby telefon od Czytelnika, który dziękuje za rzetelne i obiektywne podejście do tematu. To właśnie Wy, drodzy Czytelnicy, wzbudzacie w nas zapał i dalszą chęć do pracy, za co bardzo Wam dziękujemy. Liczymy, że tak jak jesteście z nami przez ostatnie dwadzieścia lat, tak pozostaniecie nadal, co najmniej przez drugie tyle! To najlepsze, czego „Kurkowi” można życzyć z okazji jubileuszu.
Ewa Kułakowska