Dwadzieścia lat temu, 4 czerwca 1989 r. odbyły się wybory, które dały zdecydowane zwycięstwo „Solidarności” i zapoczątkowały zmiany nie tylko w Polsce, ale też w innych krajach Europy Wschodniej, o czym dziś nie każdy pamięta lub pamiętać nie chce. Wtedy

stało się jasne, że system komunistyczny nie ma już żadnej racji bytu i odchodzi do lamusa historii.

Mijała epoka cenzury, zamkniętych granic i sterowanej odgórnie gospodarki. Zaczęła się rodzić także, choć nie bez trudności, samorządność na szczeblach lokalnych. W rocznicę 4 czerwca zapytaliśmy uczestników tamtych wydarzeń ze Szczytna, osoby zaangażowane po stronie solidarnościowej o to, jakie nadzieje im wówczas towarzyszyły i co z nich zostało dziś. Nie wszyscy proszeni przez nas o wypowiedź się zgodzili. Jedni tłumaczyli to

głębokim rozczarowaniem dzisiejszą Polską, drudzy powoływali się na względy zawodowe,

bądź rozmaite uwarunkowania i powiązania w lokalnym środowisku.

Paweł Bielinowicz: WIELKI NIEDOSYT

4 czerwca - 20 lat później

PAWEŁ BIELINOWICZ - przewodniczący Komitetu Obywatelskiego i pierwszy po przełomie 1989 r. burmistrz Szczytna. W jego ocenie czerwcowe wybory były konsekwencją tego, co zdarzyło się w 1980 r., czyli narodzin „Solidarności”, która mimo wprowadzenia stanu wojennego przetrwała. - Po tych dziewięciu latach „Solidarność” odrodziła się osłabiona, ale osoby podejmujące wtedy ten trud wierzyły, że jest szansa na to, że coś się w Polsce zmieni - wspomina Paweł Bielinowicz. Szczególnie w pamięci utkwiły mu obchody Bożego Ciała tuż przed wyborami w 1989 r. Ołtarz na pl. Juranda zdobiły wówczas przechowywane w kościele WNMP krzyże gdańskie będące repliką pomnika Poległych Stoczniowców, wykonane jeszcze za czasów pierwszej „Solidarności”. Przed wyborami zaczęto wydawać też biuletyn, na fali którego zrodził się „Mazur”, a potem „Kurek Mazurski”, pierwsza niezależna gazeta w powiecie i jedna z pierwszych w województwie prezentująca solidarnościowych kandydatów do samorządu. Dziś były burmistrz mówi z goryczą o tym, co wydarzyło się przez ostatnie 20 lat. Nie kryje też, że odczuwa niedosyt, bo oczekiwania towarzyszące wyborom nie do końca się spełniły. - Wolności się za darmo nie dostaje, czy to przy okrągłym, czy kwadratowym stole - mówi. Zawarty wtedy kompromis między władzą a opozycją nazywa nieautentycznym. - Tak jest zawsze, kiedy się negocjuje z wrogiem. Wtedy tak tego jeszcze nie odczuwaliśmy, nie wiedzieliśmy do końca kim są panowie Jaruzelski i Kiszczak. To była gra na zachowanie jak najwięcej władzy - ocenia obrady Okrągłego Stołu Paweł Bielinowicz. Jego zdaniem z czasem stygł też entuzjazm społeczny. Do największych wad dzisiejszej Polski zalicza nadmierne upartyjnienie, sięgające już nawet szczebli samorządowych, co jest konsekwencją złej ordynacji wyborczej. Jako przykład podaje sytuację przed zbliżającymi się wyborami do Parlamentu Europejskiego. Na czele list partyjnych w naszym województwie dominują osoby spoza regionu, „namaszczone” przez swoich liderów. - To policzek dla mieszkańców - twierdzi były burmistrz. Dlatego Paweł Bielinowicz od dawna zaangażowany jest w działania na rzecz wprowadzenia okręgów jednomandatowych, które mogłyby wyeliminować partyjniactwo. Za jedno z największych osiągnięć Polski po przełomie 1989 r. uważa ustawę samorządową o ustroju gmin. Według niego w tej kwestii też jest jeszcze wiele do zrobienia. - Samorządność to pieniądze dzielone na dole, a nie zamykane coraz bardziej w budżecie centralnym - mówi Paweł Bielinowicz.

Ryszard Deptuła: MIAŁO BYĆ MĄDRZEJ I SPRAWIEDLIWIEJ

RYSZARD DEPTUŁA - dwadzieścia lat temu pracownik „Unimy”, wiceprzewodniczący Komisji Zakładowej, członek Zarządu Regionu Warmińsko-Mazurskiego NSZZ „Solidarność”. Dziś wiceprezes SKOK-u. W 1989 r. należał do zespołu odpowiedzialnego za stronę propagandową wyborów. Współorganizował szczycieńskie spotkania z solidarnościowymi kandydatami na posłów i senatorów z Warmii i Mazur. Wspomina, że na jedno z nich, w amfiteatrze przy MDK-u przyszło bardzo wielu mieszkańców. - Mieliśmy ogromną nadzieję, że wybory się udadzą. Szczytno było wtedy zatapetowane plakatami, które wisiały wszędzie - opowiada Ryszard Deptuła. Przyznaje, że Polska dzisiejsza w porównaniu z tą sprzed 20 lat, zmieniła się diametralnie. - Przede wszystkim mamy wolność. Każdy może mówić co chce, na dowolnie wybrany temat i nikt nikogo za to nie szykanuje. Z drugiej strony w 1989 r. inaczej wyobrażał sobie wolny kraj i panujące w nim relacje międzyludzkie. - Nie spodziewałem się, że ludzie wywodzący się z jednego obozu będą tak skłóceni - mówi, nawiązując do obecnej sytuacji na scenie politycznej. Według niego dziś dominują na niej osoby, które podszywają się pod ideały „Solidarności”. - Każdy, kto pamięta tamte lata nie słyszał o Tusku, Palikocie, Chlebowskim czy Schetynie. W ocenie Ryszarda Deptuły kolejne lata pokazały, że w ruch solidarnościowy włączyli się koniunkturaliści, którym zależało przede wszystkim ma własnych interesach. - Jedni wierzyli w idee, drudzy w moc pieniądza i to oni wygrali - mówi z przekąsem. Uważa też, że obecnie Unia Europejska umniejsza wkład Polski w przemiany w Europie Środkowej. - To u nas pojawił się przecież kamyk, który poruszył lawinę, a teraz nikt o nim nie pamięta. Ale winę za to ponoszą też sami Polacy - przyznaje Ryszard Deptuła. Podobnie jak Paweł Bielinowicz, ma wątpliwości dotyczące porozumienia zawartego przy Okrągłym Stole. - Początkowo nie mieliśmy odczucia, że to był niezdrowy kompromis. Taka refleksja przyszła po latach, gdy zaczęły się kłótnie i wyszły na jaw sprawy wskazujące, że to pewien układ. Wśród zdobyczy 20 lat demokracji wymienia samorządy lokalne, które sprawdzają się coraz lepiej. - Ludzie wzięli władzę w swoje ręce, dziś liczy się głos każdego mieszkańca. Mimo wszystko z perspektywy czasu ocenia, że jego marzenia o wolnej Polsce nie do końca się spełniły. - Myślałem, że będzie mądrzej i sprawiedliwiej. Tymczasem naszą scenę polityczną zdominowali ludzie, którym zależy na pieniądzach, a nie interesuje ich to, co będzie w Polsce za 10 czy 20 lat.

Tomasz Siurnicki: KRES DRUŻYNY LECHA WAŁĘSY

TOMASZ SIURNICKI - członek Komisji Zakładowej przy PZPL „Lenpol” w Szczytnie. Przed wyborami 1989 r. wraz z grupką młodych ludzi uczestniczył w plakatowaniu miasta. Miał wtedy 20 lat. Dziś pracownik Gospodarstwa Pomocniczego przy Urzędzie Miejskim. Jak mówi, inspiracją do włączenia się w ruch „Solidarności” stała się dla niego pielgrzymka Jana Pawła II do Polski w 1987 r. i słynna msza na Zaspie w Gdańsku, w której brał udział. - Szczególnie zapadły mi w pamięć słowa Ojca Świętego o tym, że mówi do nas, ale i za nas. W ten sposób wyrażał wszystkie nasze bolączki i aspiracje wolnościowe, które pomagały wyzwalać się z tamtego systemu - wspomina Tomasz Siurnicki. Podkreśla również, jak ważna była wówczas rola Kościoła. - Wtedy godność człowieka była na poziomie jakiegoś schematu marksistowskiego. Tymczasem Kościół mocno akcentował wolność jednostki. Zwraca uwagę, że przed wyborami 1989 r. dawało się odczuć bardzo silne więzi społeczne. - Nadzieje, które mi wtedy towarzyszyły wiązały się z tym, żeby włączyć się w ruch na rzecz drugiego człowieka. Chodziło o to, by jeden pomagał drugiemu. Dodaje, że „Solidarność” rozwijała się na gruncie oddolnym. Na dalszy plan schodziły różnice między ludźmi, poglądy religijne czy przekonania. Jednak podczas przedwyborczej akcji plakatowania Szczytna początkowo on i jego koledzy nie zawsze spotykali się z przychylnością. Na tydzień przed 4 czerwca chodzili po mieście w ciągu dnia, rozwieszając materiały propagandowe m. in. w witrynach sklepów. - Czasami natrafialiśmy na opór. Nie wszyscy przyjmowali to z otwartością. Panował jeszcze strach, bo przecież niektórzy dopiero wtedy opuszczali więzienia. Część plakatów wieszanych na słupach była zrywana, dlatego postanowili powtórzyć akcję w noc wyborczą. Przy okazji grupce młodzieży udało się podpatrzeć, jak efekty jej pracy niszczą milicjanci jeżdżący nyską. Tam, gdzie zerwali plakaty, zaraz pojawiały się jednak nowe. - Co ciekawe, tej nocy pomagali nam przypadkowi przechodnie. Zatrzymywali się i pokazywali znak „V” - opowiada Tomasz Siurnicki. Przypomina, że dawało się wtedy odczuć ogromny entuzjazm. - Był to czas jednej drużyny Lecha Wałęsy. W tamtym czasie można było naprawdę wiele zrobić. Mieliśmy silne poczucie autentycznej fali ludzkich serc. Teraz w opinii Tomasza Siurnickiego to się zmieniło na niekorzyść. - Tamten czas został zaprzepaszczony i z tej jednej drużyny został tylko napastnik - mówi, dodając, że dziś ma co najmniej ambiwalentny stosunek do poczynań Lecha Wałęsy. Negatywnie ocenia też politykę rządu Tadeusza Mazowieckiego. - Grubą kreską przekreślił wiele nadziei i to w mojej ocenie skutkuje do dzisiaj, choćby żonglowaniem teczkami. Do pozytywów zalicza głównie pokojowy charakter polskich przemian oraz to, że w 1989 r. udało się uniknąć przelewu krwi. Wśród zdobyczy demokracji wymienia też wolność słowa i otwarte granice. Boli go jednak postępujący rozpad więzi międzyludzkich. - Dziś nie można do kogoś po prostu podejść i poprosić go o pomoc. Teraz każdy zastanawia się tylko, co będzie z tego miał.

Andrzej Langowski: SPEŁNIONE NADZIEJE

ANDRZEJ LANGOWSKI - był przewodniczącym „Solidarności” w Szczytnie. W latach 90. trzy razy zmieniał pracę, obecnie zatrudniony w firmie CETCO na stanowisku mistrza zmianowego. To jedyny z naszych rozmówców, który nie odczuwa zawodu nową Polską. W 1989 r. wierzył, że wybory przyniosą prawdziwą wolność. - Miałem nadzieję, że znikną kajdany w postaci ubecji, że wreszcie przyjdzie czas, kiedy nikt nie odważy się wejść w nocy do mojego domu i nie zrobi mi rewizji - mówi Andrzej Langowski. Duże oczekiwania wiązał również z przeobrażeniami gospodarczymi. Przed przełomem 1989 r. jeździł z bratem do pracy w Niemczech i widział, jak tam wygląda życie ludzi. - Byłem pełen nadziei, że i u nas kiedyś też tak będzie. Niektórzy jednak myśleli, że z dnia na dzień powstanie tu eldorado. Ale przecież 50 lat komunizmu dało się nam we znaki. Jak mówi, nie przypuszczał, że Polska tak szybko znajdzie się w NATO i Unii Europejskiej. - To niebywałe tempo, żeby osiągnąć to w zaledwie 20 lat, a to się nam właśnie zdarzyło. Dlatego jestem optymistą. Podkreśla, że udział w tych przeobrażeniach miały wszystkie rządy po 1989 r., nawet te lewicowe. Do minusów naszej młodej demokracji zalicza przede wszystkim zbyt małe zaangażowanie młodzieży w sprawy społeczne oraz upolitycznienie związków zawodowych. - Podobnie jak Lech Wałęsa byłem za tym, by „Solidarność” schowała swój znaczek i pozostała tylko związkiem zawodowym. To przykre, że dziś stała się pisowską przybudówką wykorzystywaną do celów partyjnych - ubolewa Andrzej Langowski. Mimo to jest dobrej myśli. W jego ocenie ostatnie 20 lat to dopiero początek budowania demokracji i na jej udoskonalanie mamy jeszcze czas. Nie zgadza się z tymi, którzy dziś krytykują Okrągły Stół. - Wtedy wszyscy byli zadowoleni z podjętych tam ustaleń. Teraz najbardziej krytykują je ci, którzy brali w tym udział. W ten sposób krytykują też siebie, a przecież wówczas mogli odejść i powiedzieć - dobra, my zrobimy to inaczej - uważa Andrzej Langowski. Wśród plusów transformacji wymienia samorządność lokalną. Przyznaje, że na początku w lokalnych władzach często znajdowali się ludzie przypadkowi, którzy tym sposobem próbowali załatwiać prywatne interesy. Teraz jest ich już mniej. - Nasza demokracja krzepnie i dziś w samorządach znajdują się osoby, które coś wnoszą. Na pewno pod tym względem będzie coraz lepiej - ocenia były przewodniczący „Solidarności”.