Lubię czytywać wspomnienia aktorów. Zwłaszcza tych komediowych, często związanych z kabaretem. Niektórych współczesnych znam osobiście, o innych usłyszę czasem to i owo właśnie od owych znajomych, ale najwięcej fajnych anegdot znajduję w książkach. Zwłaszcza o tych mistrzach estrady, którzy już odeszli. Byli pośród nich tacy, z którymi miałem okazję zetknąć się, jak Jan Tadeusz Stanisławski, Jonasz Kofta, czy Zdzisiek Maklakiewicz, ale z mistrzami starszej generacji nie miałem już szans na bliższy kontakt. Znane mi historyjki dotyczące Maklaka i Himilsbacha niejednokrotnie opisywałem w swoich felietonach. Natomiast z dawniejszych, nieznanych mi osobiście mistrzów komediowego żartu fascynuje mnie postać Adolfa Dymszy. Nie ma takich wspomnień kinowo – teatralnych, w których nie opisywano by jego pomysłowych i dowcipnych kawałów. Przypomnijmy zatem postać jednego z największych luminarzy polskiego teatru, kabaretu i kina.
Urodził się w roku 1900 jako Adolf Bagiński. Od osiemnastego roku życia występował w teatrach. Pseudonim DYMSZA wymyśliła mu żona zupełnie przypadkiem. Kiedy zatelefonowano z teatru do państwa Bagińskich z pytaniem jakie nazwisko sceniczne umieścić na plakacie, aktor był nieobecny i telefon odebrała współmałżonka. Ze zdenerwowania zapomniała co ustalili z mężem i na poczekaniu wymyśliła owego Dymszę. I tak już pozostało.
W latach 1925 – 1931 aktor występował w słynnym kabarecie „Qui pro Quo”, a to już była ścisła zawodowa elita. Wówczas przezwano go Dodkiem i pokochano jak mało którego z współczesnych gwiazdorów. W roku 1930 zagrał w pierwszym swoim filmie „Wiatr od morza”. Do wybuchu wojny nakręcono z Dymszą filmów 18. Głównie komedie. Te najbardziej popularne to „Antek policmajster”, „Dodek na froncie”, „Wacuś”, „Paweł i Gaweł”.