Od czternastu lat regularnie pisuję do „Kurka”. O bardzo różnych różnościach, aczkolwiek staram się nie zahaczać o politykę. Także dość rzadko opisuję realia szczycieńskie. Nie mam dostatecznej wiedzy, aby poruszać miejscową tematykę, zatem pozostawiam ją kolegom z redakcji.
Czyli prawdziwym dziennikarzom. Dzisiaj jednak chciałbym napisać o niektórych tutejszych aktualiach, zainspirowany przez kilka artykułów zamieszczonych w „Kurku Mazurskim” przed tygodniem.
Zacznę od bardzo smutnej dla mnie informacji o śmierci Stefana Kaznowskiego. Poznałem go, kiedy był już emerytem, toteż nie będę pisał o jego działalności sportowej i instruktorskiej. Czytając w „Kurku” wspomnienie o nim, wzruszyło mnie zdanie Tadeusza Dymerskiego: był człowiekiem o wszechstronnych zainteresowaniach. Interesowały go książki i filmy, był bardzo oczytany. No i właśnie dlatego poznaliśmy się. Stefan czytał moje felietony, zatem niegdyś, na wernisażu wystawy w muzeum, podszedł, przedstawił się i zadeklarował chęć bliższej znajomości. Jak powiedział sądzi, że lubiłby ze mną pogawędzić. Zwłaszcza przy kielichu dobrej whisky. I tak zaczęła się nasza wieloletnia znajomość. To był facet z ogromnym poczuciem humoru i wciąż próbował (żartobliwie) sprawdzić moją wiedzę w zakresie kultury i sztuki. Podam kilka przykładów, aby owymi anegdotkami nieco rozproszyć smutek spowodowany jego odejściem.
Przypadkiem spotykamy się na placu Juranda. Rozmawiamy. Nagle słychać potężne uderzenie dzwonu. Stefan natychmiast przerwał nasz dialog pytaniem „komu bije dzwon?”. Odpowiedziałem: „nie pytaj komu bije dzwon, bije on tobie”. Stefana usatysfakcjonowała riposta. Ucieszył się, że ktoś jeszcze, poza nim, zna poetyckie motto powieści Ernesta Hemingwaya. Innym razem, kiedy przyszedł na spotkanie w restauracji „Zacisze”, już od progu, idąc w moją stronę, zaczął śpiewać po włosku: „pity, pity, pity, pity - amore mio...”. Wstałem od stolika i kontynuowałem tekst piosenki od słów “ho, ho, ho ho... ti fidi a di me.” Fakt, że zamurowało go, ale też ucieszyło, że znam jego ulubioną piosenkę Freda Buscalione z roku 1960. Zawsze albo ja go zaskakiwałem, albo on mnie i tak przez lata zabawialiśmy się intelektualnie. Kiedyś wspomniałem w rozmowie z nim, mojego przyjaciela, krakowskiego inżyniera, a także narciarza, który zimą pracował w Krynicy, jako goprowiec. „Doskonale znam Siemirachę” - powiedział Stefan i natychmiast przytoczył kilka narciarskich anegdot. Znał chyba wszystkich i wiedział wszystko. A gawędziarzem był niezrównanym. Żal, że odszedł.
W tym samym numerze „Kurka Mazurskiego”, czyli sprzed tygodnia, Witold Olbryś napisał, że naszemu miastu przydałaby się strzelnica. Taka, na której można by nauczyć się obsługiwania prawdziwej, bojowej broni. Całkowicie go popieram.