Ani jeden włos z głowy Wam nie spadnie... (cz.III)

MANEWRY I SZKOŁA

Przeciwlotnicy przenoszą się do Habanija - największego lotniska aliantów na Środkowym Wschodzie obsługiwanego przez angielski pułk ciężkiej artylerii przeciwlotniczej. Zaczyna się regularne szkolenie bojowe. Artur zdobywa uprawnienia do obsługi artyleryjskich urządzeń pomiarowych (dalmierz, przelicznik, luneta). Kolejny etap szkoleń to wielkie manewry w Palestynie. Młodsi żołnierze zostają oddelegowani do nauki w szkole. Przed oddelegowaniem dowódca dywizjonu żegna sztubaków po lwowsku. „Pamiętajcie baciary, że macie do nas wrócić”. Artur zdobywa palestyńską „małą maturę”.

WŁOCHY

Przeszkolone wojsko zostaje przegrupowane do Egiptu. W Port Saidzie załadunek na transportowce i lądowanie we włoskim Taranto w rejonie Apulii. Jest luty 1944 roku. W maju zaczną się boje pod Monte Cassino. Artur z całą grupą uczniów trafia do jednostki łączności. Pamiętając o słowach dowódcy dywizjonu, razem z kolegą korzystają z nadarzającej się okazji jazdy ciągnikiem artyleryjskim. Uciekają do macierzystej jednostki.

- Jednym z powodów ucieczki były też ciężkie warunki w przemokniętych namiotach na stertach gałęzi. Połowa ludzi była chora. Do tego jeszcze nauka nudnego alfabetu Morse’a. Meldujemy się u dowódcy dywizjonu jako dezerterzy. Słyszymy pochwałę: dobrze baciary żeście zrobili - opowiada pan Artur.

MONTE CASSINO

Pod Monte Cassino działa dywizjonu ustawiają się do strzelania naziemnego. - W ciągu nocy z jednego działa potrafiliśmy wystrzelić ponad 5 ton pocisków, 104 pociski na jednego ładowniczego - mówi pan Artur - Piechotnicy rozpoznawali nas po szybkości strzałów.

Nad ranem żołnierze zbierający łuski są ledwo widoczni w oparach spalonego prochu zasnuwających całą dolinę. Przed nimi kolejna robota artylerzystów, wymiana po 2800 strzałach rozkalibrowanych luf dział.

CZŁOWIEK STRZELA, PAN BÓG KULE NOSI

- Po zdobyciu Monte Cassino przerzucają nas na front adriatycki - mówi pan Artur. Pod Osimo dywizjon przygotowuje się do zajęcia stanowisk bojowych. - Kończymy zgrywanie dział z przyrządami pomiarowymi. W tym momencie artyleria niemiecka zaczyna się wstrzeliwać w nasze pozycje. Wśród pierwszych ofiar jest dowódca działa, Heniek Klimkiewicz - leśniczy spod Wilna.

Pod ciągłym ostrzałem, przed zmrokiem kończą okopywanie dział. Późnym wieczorem przychodzi meldunek ze stacji radarów. Zbliża się samolot nieprzyjaciela.

- Obsługuję przelicznik, za nic nie mogę zgrać ustawień. Zdenerwowany dowódca baterii każe oddać dwie serie na „chybił trafił”. Rozchodzimy się do namiotów. Ledwie zdążyli zasnąć, pobudka. Rozkaz o zmianie miejsca postoju. Nad ranem już są gotowi do wymarszu. Dowódca zarządza zbiórkę tzw. familijną. Czyta meldunek z Grupy Artylerii: gratulacje za zestrzelenie samolotu.

ZBYSZEK TOPOROWSKI

Mijają Osimo. Kolejne rutynowe zajmowanie stanowisk artyleryjskich. Obok jeszcze nie rozminowany teren oznaczony taśmami saperskimi. Po ciężkim dniu zapadają w kamienny sen.

- Budzi mnie bliska detonacja. Pomyślałem, że Szwaby ponownie nas namierzyli. Słyszę krzyk: Toporowski wyleciał na minie! Szef baterii powstrzymuje nas przed wejściem na zaminowany teren, niewidoczny w ciemnościach nocy. Zbyszek był moim najlepszym kolegą. Razem w Palestynie robiliśmy „małą” maturę, razem spaliśmy w jednej ziemiance pod Monte Cassino. Kilka lat temu odwiedziłem go z moją wnuczką. Leży na cmentarzu za bazyliką w Loretto k/Ankony.

BOLONIA

Szlak bojowy kończą w Bolonii. Artur spotyka kolegę z harcerstwa. Ostatni raz widzieli się w więziennej celi dla małoletnich w Stanisławowie. Znów jak wtedy słyszy: - Serwus, Tusiek! Spod czołgowych gąsiennic wyłazi dowódca czołgu Heniek Armata. - Zjadamy wszystkie słodycze z moich zapasów - śmieje się pan Artur. Spotykają włoskich żołnierzy wracających z niewoli sowieckiej. Po dopytaniu się o adres siedziby Włoskiej Partii Komunistycznej, demolują ją doszczętnie. Odzywają się zastarzałe łagierne choroby. Artur zostaje ewakuowany w 1946 r. na leczenie do Anglii. Jeszcze we Włoszech otrzymuje list od ojca. Jest już w Łodzi. Wrócił z obozu jenieckiego w Austrii. Dostał się do niewoli niemieckiej we Francji po jej upadku w 1940 r. - Mama z siostrą i szwagrem w tym czasie są w Gdańsku o czym szybko zawiadamiam ojca - mówi pan Artur. - Mama wróciła z łagru nad rzeką Uktą w północnej Syberii. Powodem zsyłki było jej mieszkanie. Pół godziny po wizytacji sowieckiego oficera została zabrana do więzienia w Bohorodczanach k/Stanisławowa.

DO POLSKI

Rodzice na stałe osiedlają się w Szczytnie. Ojciec zostaje kierownikiem sklepu „żelaznego” przy ul. Sienkiewicza. Artur musi podjąć decyzję. Albo wraca do Polski, albo jedzie do siostry ojca, która w czasie wojennej zawieruchy znalazła się w Kanadzie.

- Ojciec przekonywał mamę, żeby ściągnąć mnie do Szczytna: „damy sobie radę, nie martw się” - wspomina słowa ojca pan Artur. W maju 1947r. Artur wchodzi na pokład statku transportowego odpływającego do Polski. Po obozie repatriacyjnym w Gdańsku, jedzie do Szczytna. Znajduje pierwsze zatrudnienie w starostwie powiatowym, przy wydawaniu kartek żywnościowych. Siostra proponuje wyjazd do Gdańska. Jest dobrze płatna posada w wielkim mieście. Po kilku dniach pobytu w Gdańsku Artur odbiera telegram ze Szczytna. „Mama w szpitalu, źle się czuje. Chce ciebie zobaczyć” - pisze Ojciec.

NA ZAWSZE W SZCZYTNIE

W szczycieńskim szpitalu mamą opiekuje się młoda pielęgniarka Wikcia Pietruszewska.

- Po wyjściu mamy ze szpitala, odnoszę pożyczone od pielęgniarki książki. Kolejne pożyczamy sobie nawzajem - uśmiecha się pan Artur. - 8 lipca 1949 r. zawieramy związek małżeński. Zostaję na zawsze w Szczytnie. Przez te wszystkie lata codziennie pan Artur przypomina sobie słowa wypowiedziane przez Michała Skawinę-Bindera w więzieniu w Dniepropietrowsku - „bez woli Bożej ani jeden włos z głowy wam nie spadnie”.

- Dziękuję Bogu za ludzi, których postawił na mojej drodze życia.

Paweł Bielinowicz