Zacznijmy od artystów. Znam osobiście dwóch znakomitych twórców - aktora oraz plastyka, którzy zrezygnowali, mimo artystycznych sukcesów, z dotychczasowej działalności i całkiem znienacka poświęcili się sztuce kulinarnej. Napiszę zatem kilka słów o moim przyjacielu Waldku Żylarskim, a także o koledze z bardzo dawnych lat - Andrzeju Malcu. Później zamierzam rozwinąć kuchenny temat w kierunku polskich tradycji.
Zacznijmy od Waldka. Artysta plastyk, który zasłynął przestrzennymi formami jakie tworzył ze skóry. Były to zarówno abstrakcyjne dzieła - rodzaj reliefów, czy też płaskorzeźb, jak też przedmioty użytkowe - kryształowe lustra w pięknych, skórzanych, pofałdowanych ramach, albo artystyczne w formie, niepowtarzalne kufry i kuferki. Z tego żył Żylarski, ale jego prawdziwym hobby było kuchenne pitraszenie. I oto nagle pewien stary przyjaciel, który akurat otwierał uroczą knajpkę w piwnicach przy ulicy Chmielnej w Warszawie, zaproponował mu poprowadzenie kuchni w nowo powstałym lokalu. Było to kilkanaście lat temu. Waldek „rzucił w diabły” swoje skóry i rozpoczął kulinarne szaleństwa na Chmielnej. Dzięki jego nowatorskim pomysłom restauracja błyskawicznie stała się miejscem popularnym i szanowanym przez smakoszy.
Kilka lat później Waldek, wówczas kawaler, zaprosił mnie wraz z żoną do siebie do domu na kolację. Był już wtedy kucharzem „całą gębą”. Tymczasem do stołu podał kotlety mielone. Jak najbardziej tradycyjne. Trochę zdziwiony spytałem: Waldek, ty i takie proste danie? „No to najpierw spróbuj” - odpowiedział Waldek.” To jest najlepsze z tego wszystkiego co potrafię”. I miał, cholera, rację. W życiu nie jedliśmy z żoną, ani wcześniej ani później, takich mielonych!