Kilka dni temu pewien młody człowiek, wychodząc z mojego domu, zauważył stojący przy furtce samochód. Moje auto, firmy Renault. Zafrapowało go średniej wielkości wgniecenie karoserii.

Automobilizm w anegdocie
Fiat 127. Peweksowski luksus początku lat siedemdziesiątych

Z przodu. - W co pan tak przywalił? - spytał z widoczną troską. Kiedy odpowiedziałem, że już nie pamiętam, bo było to kiedyś tam, to się dopiero zadziwił! - I nic pan z tym nie zrobił? - A po cholerę - odpowiedziałem z całą uprzejmością. Samochód jeździ tak jak jeździł, no to co mi przeszkadza jakiś tam dołek w blasze? Moja odpowiedź najwyraźniej załamała go. Taki niewiarygodny brak szacunku dla osobistego pojazdu nie mieścił mu się w głowie. Ja oczywiście świetnie rozumiem jego zdumienie, ale nie zmienia to faktu, że dla mnie auto jest wyłącznie przedmiotem do szybkiego przemieszczania się. Musi być sprawne i w miarę wygodne. Toteż pilnuję wszelkich przeglądów, usuwam zauważone wady groźne dla eksploatacji, ale co do takich głupstw jak wygląd pojazdu, jego marka, kolor itp., jest mi to obojętne. Zdecydowanie nie należę do fanatyków automobilizmu, zwłaszcza pod kątem samochodowej estetyki. Zdaję sobie sprawę, że taka postawa jest rzadkością, ale żeby pocieszyć się, że nie jestem odosobniony, podam wybrany przykład podobnej orientacji pośród moich przyjaciół.

Znakomita aktorka Tatiana Sosna-Sarno w pewnym momencie swojego życia postanowiła zająć się biznesem. Najpierw otworzyła pizzerię. W Warszawie, w pobliżu sądów, przy ul. Solidarności. Była to bodajże druga pizzeria w Stolicy. Finansowy sukces pozwolił jej, wkrótce potem, uruchomić, razem z reżyserem Jerzym Gruzą, nocny klub artystów „Scena”. To już była inwestycja ogromna. Klub natychmiast zyskał nieprawdopodobną popularność, toteż jego właściciele, z dnia na dzień, stali się ludźmi bardzo zamożnymi. I wtedy Tatiana oraz jej mąż Krzysztof kupili sobie po samochodzie. Nabyli dwa piękne, czarne, nowiutkie mercedesy. Identyczne. Przyjaźniłem się wówczas z Krzysiem i Tanią (początek lat dziewięćdziesiątych), toteż często podróżowaliśmy wspólnie raz jednym, raz drugim wozem. Po mniej więcej dwóch latach już z daleka, przez okno, widziałem, które z moich przyjaciół zajeżdża po mnie. Jeśli dostrzegłem mercedesa lśniącego, czyściutkiego, jak z salonu - znaczy Tania. Jak podjeżdżał samochód porysowany, nieco pognieciony i brudny, to oczywiście Krzysztof. Nigdy nie interesował go wygląd auta. Grunt, aby było w pełni sprawne.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.