Trasa: Szczytno-mostek na Wałpuszy-Babagajowy Las-Tatarski Szlak-Stare Kiejkuty-Wałpusz Ośrodek Policji-Stare Kiejkuty-Wałpusz-Szczytno
Ilość kilometrów: 37
Czas: 5 h
Dwie moje koleżanki z radością zgodziły się wybrać ze mną na kolejną inwentaryzację. Tym razem postanowiłam sprawdzić jak wygląda teraz Babagajowy Las. Po raz pierwszy w tym niezwykłym lesie byłam za sprawą Leśniczego z Młyńska, który prowadził „Kurkowych” rajdowiczów podczas wędrówki do Wykna. Wówczas wystające z ziemi korzenie drzew zrobiły nie tylko na mnie wielkie wrażenie, wiele osób długo wspominało drzewa na kurzych nóżkach. Do Babagajowego Lasu jedzie się po betonowych płytach wzdłuż kanału wiodącego do jeziora Wałpusz. W okolicach zapory należy skręcić w prawo i skrajem lasu, po łące przejść ok 1 km i wówczas naszym oczom ukarzą się drzewa stojące na wystających nad ziemią korzeniach. Są niezwykłe i tak wyglądają, jakby za chwilę miały ruszyć w drogę.
Wrzesień niezwykle łaskawy i sprzyjający wyprawom na łono natury, a sobota iście letnia. Jednak nie ufam aurze i na tę wycieczkę zakładam dresowe spodnie, wprawdzie mam bluzkę z krótkim rękawem, ale w plecaku przezornie bluza, kurtka. Już na pierwszym postoju - na mostku wałpuskim podwijam nogawki. Gdy ruszamy po betonowych płytach komentujemy, że wody mało, że bardzo dawno tędy nie jechałyśmy. Po drodze mijają nas trzy, piękne, młode, zwiewne dziewczyny. Żartujemy, że następuje wymiana warty przy zaporze, młode odjechały, a teraz trzy starsze, stateczne panie tam będą pełniły wartę. Domyślamy się, iż być może były to policjantki odbywające w Szczytnie staż lub będące na jakimś szkoleniu w WSP-ol. Jezioro wita nas szumem trzcin i kwiatami Tolibowskiego. Skręcamy w prawo i natychmiast okazuje się, że jazda rowerem zakończona. Wysoka trawa, doły po wędkarzach szukających robaków uniemożliwia jazdę, idziemy więc gęsiego po ledwo widocznej ścieżynce. Nie jest to łatwy marsz, ale dajemy radę i docieramy do Babajagowego Lasu. Zostawiam rower i nie bacząc na pokrzywy parzące łydki z aparatem szukam odpowiedniego eksponatu. Wołam dziewczyny, by przyszły pozować. Niechętnie porzucają bezpieczną łąkę, a ich piski nie wróżą nic dobrego. Syczą na mnie i odgrażają się, że zaraz wezmą kija i mnie stłuką, albo na miotle wyślą w kosmos, bo to ja jestem babajagą, która grzeczne dziewczynki sprowadziła w pokrzywy. Chcą wracać przez łąkę do miejsca skąd przyjechałyśmy. Zapewniam więc, że jeśli przejdziemy dosłownie kawałeczek przez las, to szybko dojdziemy do drogi, swoją argumentację uzupełniam obietnicą, iż pokarzę im „Płaczący Świerk”. Ulegają, idziemy przez las, ja na chwilę staję, pospiesznie odwijam nogawki i przestaję czuć pokrzywy. Niestety one tego nie mogą zrobić, ale dostrzegają mój manewr i słyszę, że jak złorzeczą, że gdy mnie dorwą, to ja sama zamienię się w „płaczący świerk” - prawdziwe babajagi, z kim ja się zadaję.
Na szczęście bardzo szybko docieramy do tatarskiej drogi, a przy niej czekają na nas kanie, maślaki i prawdziwki. Te dary lasu pozwalają zapomnieć o pokrzywach, znów podwijam nogawki a i tak czuję jak łydki pulsują. Jedziemy promenadą słońca i postanawiamy dojechać do Marksewa, ale jak to zwykle bywa zmieniamy plan i wydostajemy na szosę Szczytno-Mrągowo tuż obok sławetnej jednostki wojskowej w Starych Kiejkutach. Kawałek jedziemy ruchliwą drogą, przy barze „Na zakręcie” skręcamy w lewo i widząc napis, że do Policyjnego Ośrodka Wypoczynkowego na Wałpuszu 2 km postanawiamy tam jechać. Gdy koła buksują nam w sypkim podłożu, bardzo dziwimy iż policja nie wyłożyła drogi asfaltem lub nawet betonowymi płytami. Może droga niewygodna, ale widok rozciągającego się po prawej stronie jeziora wynagradza trud. Docieramy do zamkniętego szlabanu i do budynku z napisem recepcja. Widzimy plażę, kilka pomostów, przycumowane łódki, ludzi kręcących się tam, a nawet leżących na plaży. Wtem podjeżdża samochód, szlaban się otwiera a ja myk nie czekając na koleżanki jestem już w ośrodku. Z samochodu wysiada pan i grzecznie zaprasza. Mimo, iż o tym ośrodku słyszałam w czasach mojej młodości wiele, to dopiero teraz jestem tu po raz pierwszy. Nigdy tu nie byłam. Ośrodek funkcjonuje, żyje a ja w ten wrześniowy dzień spaceruję tu po raz pierwszy. Woda przyzywa czystością, by zanurzyć w jej toni pełne bąbli łydki. Taki kompres przynosi ulgę. Odpoczywająca na plaży młoda kobieta pyta, czy życzymy sobie coś z baru. Dziękujemy. Z zadowoleniem stwierdzam, że odkryłam kolejny fajny i gościnny zakątek. Wracamy. Jedziemy znów piaszczystą drogą, ale ja tym razem widzę tylko mimozy. Wiem, że „mimozami jesień się zaczyna” i że na początku września Marzenka ma urodziny. Staję, by uszczknąć z łąki kilka gałązek. Wydostajemy się na szosę w Kiejkutach i postanawiamy nią wracać do Szczytna.
Na poboczu drogi, którą jedziemy dostrzegam zabytkowy pojazd reklamujący wycieczki po okolicy. Zatrzymujemy się tam i ja tak dla żartu pakuję się do tego pojazdu, mam nadzieję, że właściciel mi to wybaczy. Wołam Marzenię i w takich okolicznościach wręczam jej urodzinowy bukiet. Po sesji zdjęciowej wskakujemy na rowery i jedziemy dalej, by w okolicach Zielonki tuż przed nieczynnym przejazdem kolejowym uciec w lewo i bezpieczną drogą dotrzeć do naszego Wałpusza. Zamknięta brama chroni wałpuski, nieczynny ośrodek przed ciekawskimi, ale wyraźnie widać, że świetność tego miejsca się skończyła i na pewno w tym roku nic się tu nie działo. Wracamy wspominając wszystkie „Kurkowe” rajdy piesze do tego zakątka. Za nami piękny pełen wrażeń wypad.
Grażyna Saj-Klocek