Wakacje, to czas gdy babcie i dziadkowie z radością opiekują się swoimi wnuczętami.
Zapewniają im rozrywkę, podtykają smakołyki. Czasem angażują znajomych, by włączyli się do miłej opieki nad pociechami. Ja od zawsze podczas wakacji pod swoje „skrzydełka” przytulam Tomka – wnuka mojej przyjaciółki Halinki. Mamy na swoim koncie wiele fantastycznych i miłych przygód. W tym roku, dokładnie 26 czerwca, czyli w pierwszy dzień wakacji zabrzęczała moja komórka i usłyszałam: „twój podopieczny przyjechał, co w planie?” Na tak postawione pytanie odpowiedź była jedna – rowery. Gdy ok. 16.00 spotkaliśmy się w umówionym miejscu zaproponowałam krótką wycieczkę wokół jeziora. Trochę rozczarowałam tym pomysłem uczestników wyprawy. Jednak, gdy zapowiedziałam, że pojedziemy na niezwykłą działkę przez Lemany, Romany... humory od razu im się poprawiły. Ruszyliśmy, nie zważając na chmury, wszak nigdy nie wiadomo, z której spadnie deszcz. W Romanach po raz kolejny celowo wydłużyłam trasę, by zatrzymać się nad brzegiem jeziora Glica. Tam tłumaczyłam Tomkowi, jak to pewna pani napisała piękną i pouczającą powieść:”Bociany przylatują zimą” i mieszkała w ukrytej za lasem willi wraz ze swoją rodziną. Jednak jego zainteresowała żaba, która płynęła w stronę brzegu. Patrząc na płaza my, baby, zaczęłyśmy wspominać śp. Iwonę Jurczenko-Topolską, która przez męża i przyjaciół nazywana była właśnie „Żabą”. Zeszłam na plażę i zobaczyłam, że ta „nasza” żaba ma jakiś dziwny, przytwierdzony do tułowia welon. Pokazałam go Halince, a ona od razu wykrzyknęła, że „to nie welon, a pijawka”. Płaz patrzył na nas litościwie, cóż... wzięłyśmy patyk i odczepiłyśmy pijawkę. Ropuszka zakumkała radośnie i tak baby uratowały być może życie żaby. Nie wiem czemu miało służyć spotkanie z żabą nad jeziorem Glica. Ale wiem, że zaowocowało wspomnieniami – znałam Iwonę, a także pomysłem, by Tomek, tak jak bohaterowie Jej książki „Bociany przylatują zimą” („Podróżą każda miłość jest”) napisał swoją relację do mojego felietonu. Poniżej zamieszczam Jego opis:
Niesamowita Wyprawa
Pewnego dnia, a dokładnie 26 czerwca wybrałem się rowerem do pewnej miłej pani ze Szczytna, na którą mówią Grażynka. Razem z nią mieliśmy pojechać rowerami na króciutką trasę dookoła jeziora. Gdy wyjechaliśmy, Grażynka stwierdziła, że zmienimy trochę tę trasę i pojedziemy na jej tajemniczą działkę. Ja bez chwili namysłu zgodziłem się na tę propozycję. Podczas podróży przez Szczytno, Lemany i Romany podziwialiśmy bardzo piękne i malownicze mazurskie krajobrazy. Odnaleźliśmy także bardzo nietypową kapliczkę, która powstała ze starego drzewa, w które dawniej uderzył piorun i drzewo się zapaliło. Po niedługim czasie dojechaliśmy do jeziora, nad którym jeszcze nigdy nie byłem. Jezioro nie było zbyt duże, lecz bardzo urokliwe. Nie marnując czasu, ruszyliśmy w dalszą drogę. Słoneczko nagle ukryło się za chmurami i zaczął kropić niewielki deszcz. My się deszczu nie boimy, więc z rowerów nie schodzimy. Po chwili słońce znów wróciło, a my w tym czasie dojechaliśmy do znajomego nam Dębówka, gdzie postanowiliśmy kupić lody. Ku naszemu zdziwieniu sklepik niestety był już zamknięty. Obyliśmy się smakiem lodów i pojechaliśmy dalej. Okazało się, że Grażynka postanowiła po raz kolejny zmienić naszą trasę i zamiast pojechać na swoją działkę, pojechaliśmy na malownicze Piece, gdzie ja zakończyłem swoją podróż a Grażynka wróciła sobie spokojnie do domu w Szczytnie. Przygoda była niesamowita i bardzo pouczająca. Tomasz Piesiewicz
Zastanawiałam się, czemu miało służyć to spotkanie z dużą, dorodną żabą. Gdybałam, że być może ma to związek z jakąś rocznicą, może urodzin, a może zmarła prosi o modlitwę. Oczywiście modlitwę zapewniłam, udając się na cmentarz. Jednak w datach znalazłam tylko jedną zgodność. Iwona zmarła w wieku 57 lat, czyli tyle, co ja mam w tej chwili. Historia z „Bocianami, które przylatują zimą” dla nas miała swój dalszy ciąg. Otóż wspólnie z Tomkiem, jego babcią oraz koleżanką wybraliśmy się do Wawroch, co w swojej kolejnej relacji opisuje Tomek:
Wyprawa na bilard
Podczas ostatnich ferii zimowych Grażynka ciągle proponowała nam, abyśmy pojechali na bilard. Niestety wtedy nie mieliśmy czasu, a więc kiedy po 5 miesiącach nadeszły długo oczekiwane wakacje ja z moją kochaną babcią wybraliśmy się rowerami do Grażynki, która czekała ze swoją koleżanką, gdy już się spotkaliśmy ruszyliśmy w drogę przez malownicze obrzeża Szczytna. Cała podróż trwała niedługo, ponieważ to było tylko 8 km w jedną stronę. Gdy już dojechaliśmy do pięknego gospodarstwa agroturystycznego w Wawrochach, biały mały piesek, którego Grażynka nazywa swoim pieskiem, przywitał nas szczekając i machając ogonkiem, po kilku minutach okazało się że pojechaliśmy tam po to, aby spotkać się z gospodarzami tego gospodarstwa, czyli znajomymi Grażynki i mojej babci Halinki, którzy poczęstowali nas bardzo pyszną i własnoręcznie zrobioną pizzą. Grażynka nie mogła zapomnieć o złożonej obietnicy, więc poszliśmy grać w bilard, na szczęście wygrałem ja, nie mieliśmy zbyt dużo czasu, więc wróciliśmy tą samą drogą do domu. Było bardzo ciekawie, nigdy nie zapomnę tej podróży.
Tomasz Piesiewicz
Opis Tomka, który dopiero szlifuje swoje dziennikarskie pióro wzbogacę o historię troszkę smutną i poruszającą. Otóż wspaniałe chwile w gospodarstwie agroturystycznym zburzył widok stojącej w gnieździe bocianicy próbującej obudzić swoje bocianie dzieci, które w tajemniczy sposób straciły życie. I tak historia naszej wyprawy zatoczyła koło. W Romanach wspominaliśmy Iwonę, autorkę powieści o dzieciach, które do Jej rodziny „przyleciały”zimą. W Wawrochach patrzyliśmy na bociany, które latem straciły życie. Niestety nie jesteśmy w stanie zrozumieć tego, co zgotuje los i matka natura.
Grażyna Saj-Klocek