Krowa nie kobieta i trudniej ją zadowolić. Uzyskanie kolczyków (dla tej pierwszej - oczywiście) i paszportu wymaga bardzo wiele zachodu. A gdy trzeba jeszcze przy tym płacić, to to się rolnikom przestaje podobać. A gdy dodatkowo zakupionych kolczyków nie ma - to rolnicy robią się źli. I psioczą na tę Unię, choć ona tu nie zawiniła. A może jednak?

Bal z kolczykami

Trwały ślad

O paszportach dla bydląt i ich kolczykowaniu mówi się co najmniej od lat trzech, więc każdy, kto choć trochę czyta i słucha, coś tam na ten temat wie (a przynajmniej wiedzieć powinien).

W skrócie rzecz ma się następująco: każda krowa (a także świnia, koza i owca - z czasem) ma mieć w uszach kolczyki z numerem i kodem kreskowym, potwierdzone specjalnym paszportem, drukowanym na zabezpieczonym kawałku papieru przez Wytwórnię Papierów Wartościowych. Jak bydlę zostaje sprzedane innemu rolnikowi, to razem z tymi "ozdobami". Jak idzie do rzeźni, to tam ma się tak zrobić, żeby było wiadomo, który kawałek mięsa od którego zwierzęcia pochodzi (po tych kodach kreskowych) i tak ma być aż do końca cyklu produkcyjnego, czyli do towaru leżącego na sklepowych półkach.

Dotąd było prosto

Na teren województwa warmińsko-mazurskiego nowa generacja krowich kolczyków zaczęła wchodzić w 2001 i w 2002 roku, w ramach programu pilotażowego potocznie zwanego "ajaksem". W 2003 roku natomiast w całym kraju przeprowadzana była akcja masowego kolczykowania krów, w całości finansowana przez Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Realizatorami programu w terenie najczęściej byli weterynarze, którzy nakładali krowom kolczyki, pomagali rolnikom wypełniać stosowne druki itp. Rolnik nic nie płacił, a miał zrobione co trzeba. Od 1 stycznia 2004 roku wszystko się zmieniło.

Co rolnik musi?

Po pierwsze - w Powiatowym Biurze ARiMR złożyć wniosek o wydanie kolczyków dla bydła. Jak już go złoży, to - po drugie - musi zapłacić za te kolczyki, które ma otrzymać i za paszporty dla krów. Zapłacić przelewami, dwoma, bo osobno za kolczyki, a osobno za paszporty. Jedna para kolczyków (tych, którymi powiatowe biuro ARiMR dysponowało dotychczas) kosztowała 3,82 zł, zaś opłata za krowi paszport sięga 1,33 zł (co niebawem ma się zmienić na niekorzyść rolnika, ale to temat już prawie na odrębny artykuł). Do tego momentu za kolczykowanie jednej sztuki bydła rolnik płaci więc 5,15 zł plus średnio 6 zł za bilet autobusowy do Szczytna.

Kolczykowo-paszportowych opłat dokonuje się na dwa różne konta, ale dla tej samej ARiMR, tyle że nie powiatowej, ani wojewódzkiej, a centralnej. Aby tego dokonać, należy udać się na pocztę lub do banku. W tym pierwszym przypadku trzeba wypełnić oryginalne druki przelewu, w czterech kopiach i za nadanie każdego zapłacić 3,50 zł. Można też udać się (ale tylko w Szczytnie, bo w oddziałach terenowych - gminnych tak się zrobić nie da) do Banku Spółdzielczego, gdzie wystarczy złożyć przelewy wypełnione w dwóch kopiach na odbitkach ksero. Ułatwieniem jest to, że owe odbitki, już częściowo wypełnione - adresat i numer konta - można otrzymać w biurze ARiMR, gdzie rolnikowi pomogą wypełnić i resztę rubryczek. Za te przelewy BS pobiera opłatę w wysokości 2,60 zł za sztukę. Gdy już rolnik to wszystko w banku załatwi, wraca do biura ARiMR po kolczyki. Paszport krowy otrzyma później, może za trzy miesiące (choć w ustawie pisze, że powinien mieć za miesiąc), jak dobrze pójdzie. Teraz już może rolnik, zapłaciwszy za powrotny bilet autobusowy kolejne 6 zł, wrócić do swego gospodarstwa, zadowolony z wypełnionego obowiązku, który go na dzień dobry kosztował ponad 20 zł. Zadowolony jednak rolnik nie jest, bo... są trudności z kolczykami. Zdarzało się więc rolnikom z powiatu szczycieńskiego w tym roku wracać do domu z pustymi rękoma, potem dzwonić do ARiMR po kilka razy (to też kosztuje), by się dowiedzieć czy są, albo kiedy będą owe kolczyki, a następnie, jak mają szczęście i na te znaczki trafili, przyjechać po nie drugi raz (przecież nie za darmo).

Kolczyki reglamentowane

A jakiż to problem - spyta ktoś - skoro rolnicy już wcześniej mieli wszystkie krowy zakolczykowane? No, problem jest, bo każda krowa, żeby dawać mleko, musi się ocielić, a z cielenia - jak wiadomo - rodzi się nowa krowa, nawet jeśli mała i ona właśnie musi być zaewidencjonowana. I jak w gospodarstwie rolnik ma kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt sztuk krów, to należy być przygotowanym na to, że tyle mniej więcej przybędzie mu cieląt. Dość podać, że w skali naszego powiatu rocznie rodzi się do 15 tysięcy sztuk bydła. I tyle potrzeba kolczyków.

W nowy odpłatny przez rolników system powiatowe biuro ARiMR wchodziło z zapasem 2,2 tys. par kolczyków, z czego większość została już niejako "zarezerwowana" jeszcze pod koniec ubr., kiedy to rolnicy, szczególnie ci z większymi stadami bydła i bardziej uświadomieni, składali wnioski zbiorowe "na wyrost", przewidując tegoroczne potomstwo swych krów. Niektórym się udało i pobrali wszystkie należne kolczyki, ale rzadko który miał tyle szczęścia, bo okazało się, że do tych przewidujących doszli ci, którzy zaczęli starać się o kolczyki dopiero wtedy, gdy się cielęta porodziły. I już w połowie stycznia... kolczyków nie było. A bez niego rolnik nie ma innego wyjścia jak zwierzę hodować, nawet jeśli nie chce. Bo nie da się zwierzęcia sprzedać bez weterynaryjnego świadectwa zdrowia, a tego lekarz nie wystawi niezaewidencjonowanemu zwierzęciu.

- Obecnie (czwartek 22 stycznia - przyp. H.B.) sytuacja nieco się poprawiła, bo otrzymaliśmy dalsze 500 par kolczyków - mówi Leszek Mielczarek, szef powiatowego biura ARiMR. - Dzięki nim zabezpieczamy bieżące potrzeby.

Co to oznacza w praktyce? Ano tylko to, że jeśli rolnik zamówił i opłacił np. 30 par kolczyków, to obecnie otrzymuje 3, góra 5 par, a na resztę będzie musiał poczekać. Jak długo nie wiadomo, bo... nie wiadomo, czy te kolczyki, które w zasobach Agencji są i to w wystarczających ilościach, będą rolnikom wydawane za darmo czy też odpłatnie.

Kolczyki - widmo

Geneza tych kolczyków, które są i czekają, sięga programu pilotażowego zapoczątkowanego w 2001 roku, a finansowanego w znacznej mierze ze środków PHARE.

- Zostały one już przydzielone poszczególnym powiatom i na nasz przypada 16,5 tysiąca par - wyjaśnia Leszek Mielczarek.

Biuro mogłoby je odebrać w każdej chwili, jakby pojechało do Olsztyna (po cztery tysiące par), a po resztę do Ostródy. Nie jedzie, bo nie ma startera: nikt nie dał znaku, że można te kolczyki pobrać, a tym bardziej nikt nie dał znaku, że można je udostępniać rolnikom.

Wszelkie decyzje w ARiMR zapadają na szczeblu centralnym. Tylko Warszawa może dać taki znak. Warszawa - jak wspomniano wyżej - kasuje pieniądze, a nawet drukuje i rozsyła specjalne pocztówki: wnioski, zgłoszenie bydła do rejestru, zawiadomienie o przemieszczeniu itp. (te wszystkie druki rolnik pobiera w ARiMR i za ich pomocą musi zgłosić każdą zmianę dotyczącą konkretnej sztuki bydła). Warszawa zresztą żąda też sprawozdań z wykorzystania takich druków: ile wydano, jakich, które wróciły itp. Pełna centralizacja.

O tym, jak przebiega proces decyzyjny w Warszawie - do "Kurka" docierają jedynie pogłoski. Mówią one np., że rząd polski zwrócił się do władz unijnych z zapytaniem o to, w jaki sposób ma rozprowadzać wśród rolników te popharowskie pozostałości kolczyków: za darmo, czy też może za pieniądze! Podobno Bruksela już nawet odpowiedziała, że wolno je wydawać rolnikom za darmo, ale zrobiła to ustnie, a nie na piśmie. Podobno więc rząd polski czeka na stosowny dokument. Czekają też rolnicy. O potwierdzenie lub zdementowanie tych informacji "Kurek" poprosił rzecznika prasowego Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w Warszawie. W rozmowie telefonicznej usłyszeliśmy tylko, że problem kolczyków, a dokładniej ich braku, a jeszcze dokładniej braku do nich dostępu, jest Warszawie znany.

- Jeśli wskazany ciąg zdarzeń jest prawdziwy, to można wysnuć wniosek, że obecnym problemom bydlęco-kolczykowym polskiego chłopa winna jest Bruksela - podsunęliśmy konkluzję rzecznik Iwonie Musiał.

- Faktycznie, można - rzecznik nie podważa logiczności wywodu. Nie potwierdza jednak prawdziwości przesłanek, ale też im nie zaprzecza. Sugeruje złożenie konkretnych pytań pocztą internetową i deklaruje jak najszybszą odpowiedź. Pismo więc, zgodnie z sugestią, wysłaliśmy natychmiast, czyli w czwartek 22 stycznia. Jednakże do czasu wysłania "Kurka" do druku - odpowiedzi nie uzyskaliśmy. Gdy (a raczej jeśli) je uzyskamy - opublikujemy wraz z zadanymi pytaniami.

Całe pasmo przeszkód

Perturbacje z kolczykami to zaledwie jedna niewielka górka w całym paśmie przeszkód, jakie na rolnika czyhają na drodze do Unii. Za rok będzie jeszcze gorzej, bo o kolczyki chłop będzie się musiał starać sam, z ARMiR otrzyma tylko numer. Do 15 kwietnia powinien złożyć tzw. zgłoszenie ewidencyjne gospodarstwa (konieczne przy dopłatach), ale nie może, bo sejm nie ustalił... wzoru druku zgłoszenia. Tym bardziej nie ma też wzoru samego wniosku o dopłaty, które to wnioski muszą być złożone do połowy czerwca. Jak tak dalej pójdzie, to rolnik dopłaty zobaczy może w 2006 roku, bo w momencie największego natężenia składania wniosków i ich elektronicznego przetwarzania zapewne padnie... system. Doświadczenie uczy bowiem, że przygotowane (przez super specjalistyczne firmy wyłonione w przetargu) oprogramowania jakoś nie zdają egzaminu. Dość przypomnieć np. z jakimi problemami systemowo-komputerowymi borykał się przez kilka miesięcy ZUS, albo choćby najświeższą niewydolność sieci obsługującej ewidencję ludności (wydawanie dowodów osobistych).

Jak na razie wygląda na to, że rodzimy Zintegrowany System Rejestracji zwierząt i gospodarstw ma się dobrze tylko ze względu na kilkutysięczną (w skali kraju) rzeszę nowych urzędników w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. A zbudowany został tak, by tym urzędnikom było jak najwygodniej. O tym, że ów system ma służyć przede wszystkim rolnikowi - jakby zapomniano.

Halina Bielawska

2004.01.28