Kilkakrotnie odwiedzałem Maroko. Stałą bazę miałem w stolicy państwa, czyli w Rabacie u mojej polskiej przyjaciółki - architektki, która przez kilka lat pracowała tam na kontrakcie. Pomieszkiwałem zatem w centralnej dzielnicy miasta, w sympatycznej kamieniczce na jej najwyższym, to jest piątym piętrze. Z ogromnym tarasem. Tuż pod nami usytuowany był niewielki bazarek z zieleniną. Jego specjalność stanowiły oliwki o przeróżnych odmianach i w różnych sosach (wszystko świeżutkie, bezpośrednio z drewnianych beczek) oraz przyprawy. Niezliczona ilość pojemników z kolorowymi proszkami. Nieprawdopodobny koktajl zapachów, który docierał aż do naszego tarasu.
Niegdyś rośliny przyprawowe stanowiły największe światowe bogactwo Wschodu. To z ich powodu Krzysztof Kolumb wybrał się na wyprawę, czego efektem stało się odkrycie Ameryki. Celem Kolumba było dotarcie do Indii, a to z uwagi na owe cenne przyprawy. Także Ferdynand Magellan po raz pierwszy opłynął kulę ziemską, chcąc dotrzeć do dzisiejszych wysp Moluki – wówczas nazywanych Wyspami Korzennymi.
Od XVII wieku zaczęto tworzyć ogromne europejskie kompanie handlowe w celu opanowania jak największej części handlu przyprawami i korzeniami (kompanie holenderskie, francuskie i angielskie).
Skąd takie bogactwo i cała kultura stosowania przypraw na południowym wschodzie Azji? Otóż w wysokich, tropikalnych temperaturach, w epoce gdy nie wynaleziono jeszcze chłodziarek, trzeba było jakoś zakonserwować mięso i inne produkty spożywcze. I stąd ostre, pikantne przyprawy używane jako środki konserwujące. Ponadto w gorącym klimacie tego rodzaju zioła, warzywa i korzenie stymulują soki żołądkowe i ślinianki, zapewniając apetyt, który normalnie zamiera w gorączce tropików. Ale dla Europejczyków był to odrębny świat pożądanych aromatów i smaków - przedtem nieznanych.