Ballada o weterynarzach

Mam psa. Sześcioletniego, czarnego labradora. Wyjątkowo dużego jak na przedstawiciela swojej rasy. Nie stróżuje on na podwórku - jest wychowywany w domu. Jako przyjaciel rodziny, a właściwie jej pełnoprawny członek. Korzysta z ogrodu i wychodzi na spacery do miasta.

I oto nasz pupilek zachorował. Bardzo ciężko. Jego nerki całkowicie odmówiły posłuszeństwa. Nazywa się tę przypadłość niewydolnością nerek. Szans na wyleczenie prawie żadnych, ale uparliśmy się z żoną, żeby walczyć o życie przyjaciela. I tak poznałem niezwykły świat naszych weterynarzy. Fascynujący świat lekarzy zwierząt. Ludzi mądrych, ambitnych i prawdziwie kochających swoich pacjentów. Podziwiam ich pracę i dlatego zapragnąłem napisać słów kilka o tych, z którymi los mnie zetknął.

Jest w Szczytnie gabinet weterynaryjny profesora olsztyńskiej uczelni. Poszedłem do niego po radę. Profesor jest znakomitym chirurgiem zwierząt, ale niewiele mógł mi poradzić w jakże trudnym przypadku urologicznym. Niemniej natychmiast zadzwonił na wydział weterynarii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, do wybitnej specjalistki w dziedzinie chorób nerek. Umówiliśmy się z nią i pojechaliśmy na konsultację. Pani doktor uznała, że z uwagi na stosunkowo młody wiek i dobrą ogólną kondycję pacjenta warto spróbować leczenia, choć będzie to bardzo mozolne, trudne i dość kosztowne. Co do rezultatu… trudno przewidzieć. Podjęliśmy wyzwanie.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.