Karnawał się rozkręca na całego, kto może i ma ochotę rusza na bale, potańcówki i inne imprezy gdzie można poruszać nogami mniej więcej w rytmie tego co akurat grają. Jak zwykle hasło do wyjścia na parkiet daje młodzież. Tradycyjne studniówki zmieniły swój szkolny niegdyś, zgrzebny, lecz naprawdę pamiętany do końca życia charakter i stały się czymś w rodzaju „balów debiutantek” na gminną skalę. Jasne, że nie będę narzekał i wybrzydzał, taka teraz moda i czasy, że studniówka musi być w knajpie, a przynajmniej w „domu weselnym” i już. Nie każdemu nawet z młodych to do gustu przypada. Gdzieś chyba z dziesięć lat temu namówiłem niebacznie jednego z przyszłych maturzystów na krótki artykulik o studniówce, bodajże chyba aż gdzieś w „Mrągowii”, na jaką wysadzili się niedowartościowani rodzice. Co się potem działo! Śledztwo na całego, bo młodzian czujnie podpisał się pseudonimem, gdyż akurat orłem największym tutejszej „Alma mater” nie był. Zapamiętał tę nauczkę na całe życie i teraz jeżeli coś publikuje, to co najwyżej naukowo, z odwołaniem się w przypisach do źródeł.
To sobie już potańczyliśmy, a teraz trzeba coś zjeść, no i wypić na wzmocnienie. Nie ma problemu, jeżeli wybieramy się na imprezę w lokalu, gdzie większego wpływu na dobór dań nie mamy. Ląduje na stole wszystko jak leci i organizatorzy sobie z właścicielem dogadali. Mam z tym z reguły przykre doświadczenia, więc, o ile mam coś do gadania przy organizacji imprezy, to wcześniej ustalam, że balowicze w ramach pewnego limitu zamawiają dania „z karty” według własnego gustu. Tyle że przy większej liczbie gości jest to niewykonalne, ale tak do dwudziestu osób polecam. Sprawdzone. Prostsza sprawa, gdy impreza ma charakter prywatki, najeżdżamy miłych gospodarzy i …
Nie te czasy, żeby przy takiej okazji gospodarze zastawiali stoły. Nawet jeżeli finansowo sobie z tym poradzą to zatrudnianie własnego kucharza jakoś ostatnio wyszło z mody i pani (albo pan, mamy w końcu parytet) domu zostaje zawalona (y) robotą po same uszy. Tylko że jak każdy ma przecież na głowie pracę zawodową i inne obowiązki. Warto więc bez krępowania się wyznaczyć uczestnikom imprezy podział zadań, czyli dań. Trzeba przy tym pamiętać, że danie przynoszone na imprezę najlepiej jeżeli będzie można podać na zimno, a jeżeli na gorąco to tylko po krótkim podgrzaniu. Moją prostą specjalnością w takich chwilach jest zwyczajny tatar, tyle że zabawa polega na szerokim doborze oryginalnych dodatków – do wyboru i fantazji jedzących. Z propozycji godnych polecenia i prostych w wykonaniu i dostarczeniu jadłem ostatnio świetne faszerowane boczkiem z przyprawami pieczarki, krakersy z pastą śledziowo – jajeczną, gęstą zupę śmietanową z kulkami z baraniny czy małe miseczki z karpiem w galarecie na słodko. Wszystko proste do wykonania, łatwe do przeniesienia i naprawdę smaczne.
Co do napojów, to oczywiście najważniejsze jest pewne zróżnicowanie. Jeden lubi wodę niegazowaną inny soki z miąższem albo tylko colę. Zaraz, zaraz, to przecież karnawał i dla poprawy elastyczności w tańcu też się coś przyda. To warto wspomnieć o niezwykłym wkładzie w tradycje picia whisky, jaki wniósł do światowego dziedzictwa klub „Elektrownia”. Nie ukrywam, że lubię ten trunek, pijałem go na całym świecie, ale tutaj szczęka mi opadła. Zamówiłem szklaneczkę złocistego trunku i otrzymałem z dodatkiem… plasterka cytryny i słomką (!). Słowo daję, jest to nowość na skalę światową, może się przyjmie…
A na naszym prywatnym balu proponuję przygotować oddzielny stoliczek (sprawdziło się to wielokrotnie), na którym stawiamy wszystkie możliwe napoje i trunki, obok wybór właściwego do nich szkła, lodu, przyrządów do otwierania i mieszania, i … pozostawiamy gościom wybór. W końcu mamy się dziś przede wszystkim wytańczyć za cały rok!
Wiesław Mądrzejowski