Czy miasto, dzierżawiąc za cenę 1 zł/m2 mężowi byłej radnej Wandy Napiwodzkiej pomieszczenia po dawnej kotłowni na ul. Korczaka, narusza interes społeczny? Zdaniem części członków wspólnoty mieszkaniowej domagających się od kilku lat, by nieruchomość wystawiono na sprzedaż w drodze przetargu – tak. - Sama byłabym gotowa zapłacić kilkakrotnie więcej – mówi jedna z mieszkanek, Mariola Tołoczko.
LIST MIESZKAŃCÓW
Sprawa dzierżawy pomieszczeń dawnej kotłowni na ul. Korczaka stała się głośna tuż przed jesiennymi wyborami samorządowymi. Wówczas komitet Forum Samorządowego do swojego biuletynu dołączył ulotkę, w której opublikowany został list podpisany przez anonimowych członków tamtejszej wspólnoty mieszkaniowej. Autorzy wytykają w nim burmistrz Danucie Górskiej, że nie dotrzymała danego im cztery lata temu słowa i nie wystawiła spornej nieruchomości do przetargu. Mieszkańcy postawili szereg pytań, m. in. o to, dlaczego burmistrz, wiedząc, że kilku członków wspólnoty jest zainteresowanych wykupem lub dzierżawą kotłowni, nie przeprowadziła żadnych procedur przetargowych, tylko oddała ją bezprzetargowo w dzierżawę państwu Napiwodzkim, stosując czynsz w wysokości 1 zł/m2. Przy okazji autorzy listu zastanawiają się, czy powodem zmiany decyzji władz miasta nie było to, że Wanda Napiwodzka w minionej kadencji sprawowała mandat radnej i pełniła funkcję wiceprzewodniczącej rady. Treść ulotki dotknęła byłą już radną, która w trybie wyborczym wystąpiła do sądu, domagając się zakazu rozpowszechniania zawartych w liście informacji oraz ich sprostowania. Zażądała też przeprosin w lokalnych mediach. Sprawa znalazła swój finał przed Sądem Apelacyjnym w Białymstoku. Została umorzona, bo, jak podano w uzasadnieniu, postępowanie stało się zbędne ze względu na to, że jego rezultat nie mógł już mieć wpływu na wynik wyboczy. Wcześniej jednak Sąd Okręgowy w Olsztynie uznał, że w liście członków wspólnoty nie ma informacji nieprawdziwych, a zawarte w nim sformułowania są jedynie wyrażeniem poglądów i ocen piszących, co nie narusza ordynacji wyborczej. Ostatecznie szef Forum Samorządowego Henryk Żuchowski nie musiał przepraszać Napiwodzkiej, ani też prostować informacji zawartych w liście mieszkańców.
CHCĄ SPRZEDAĆ W CAŁOŚCI
Choć sprawa dotycząca listu się zakończyła, to postawione w nim pytania wciąż pozostają bez odpowiedzi, budząc szereg wątpliwości. Do Urzędu Miejskiego dwa razy, w 2007 i 2009 roku wpływały od mieszkańców ul. Korczaka wnioski o sprzedanie części dawnej kotłowni o powierzchni 52,16 m2 w trybie przetargu. Za każdym razem spotykały się jednak z odmową. Jak tłumaczy naczelnik Wydziału Gospodarki Przestrzennej i Ochrony Środowiska Marta Deptuła-Sitarek, pierwszy wniosek wpłynął w momencie, gdy miasto było na etapie wyboru operatora miejskiej sieci ciepłowniczej, a w pomieszczeniach przylegającej do kotłowni wymiennikowni znajdowały się urządzenia, które należało zinwentaryzować.
- Naszą intencją jest zbycie nieruchomości w całości, by pozbyć się wszystkich udziałów we wspólnocie. W przypadku, gdy nie wiemy co dalej z wymiennikownią, nie możemy tego zrobić – mówi Marta Deptuła-Sitarek. Przypomina, że w 1998 i 1999 roku ogłaszane były przetargi na nieruchomość, ale wówczas chętni się nie znaleźli. Mąż Wandy Napiwodzkiej, jako jedyny zainteresowany, stał się dzierżawcą kotłowni w 2000 roku.
PIENIĄDZE, NIE OBRZYNKI
Tłumaczenia urzędu nie przekonują członkini wspólnoty z ul. Korczaka, Marioli Tołoczko. Jej zdaniem miasto, nie wystawiając obiektu do przetargu, mimo zainteresowania ze strony mieszkańców, narusza interes społeczny.
- Samorząd traci na obecnej dzierżawie przynajmniej 75%. Sama byłabym gotowa zapłacić kilkakrotnie więcej niż obecny dzierżawca, a zainteresowanych nabyciem kotłowni jest więcej – twierdzi Mariola Tołoczko. Zapowiada, że członkowie wspólnoty zamierzają skierować do miasta kolejny wniosek o zorganizowanie przetargu, a mają to zrobić jeszcze przed końcem obowiązywania trzyletniej umowy dzierżawy, jaką z ZGK podpisał mąż Wandy Napiwodzkiej. Jej termin upływa z końcem października tego roku.
- Chcę tylko normalności i uczciwości. Niech i miasto ma z tego konkretne pieniądze, a nie obrzynki – mówi Mariola Tołoczko. Jednocześnie przypomina, że burmistrz Górska obiecała mieszkańcom, że przetarg odbędzie się na początku minionej kadencji, pod koniec 2006 roku. Jak mówi członkini wspólnoty, ustalono już nawet ceny wywoławcze. Z niewidomych przyczyn miasto miało się jednak z przetargu wycofać.
NIE POD DYKTANDO
Co na to Danuta Górska? Burmistrz zaprzecza, by poczyniono jakiekolwiek przygotowania do przetargu na sprzedaż kotłowni.
- Nie podjęliśmy żadnych kroków zmierzających do wystawienia tego obiektu na sprzedaż – zapewnia. Według niej nieuprawnione są sugestie, że wpływ na decyzję miasta w sprawie nieruchomości na ul. Korczaka miało to, że w poprzedniej kadencji Wanda Napiwodzka była radną koalicji, a potem członkinią komitetu popierającego burmistrz w wyborach.
- Cała ta sprawa została potraktowana jak każda inna, bez względu na to, jaką kto pełni bądź pełnił funkcję – mówi Danuta Górska. Dlaczego zatem miasto nie wystawiło kotłowni na sprzedaż, wiedząc, że nowy właściciel lub dzierżawca odprowadzałby do kasy samorządu więcej pieniędzy niż to się dzieje obecnie?
- Nie możemy sprzedać lokalu, który nie jest fizycznie wolny, a z taką sytuacją mamy do czynienia w tym wypadku. Sam fakt, że istnieje grupa zainteresowana nabyciem nieruchomości nie obliguje mnie do jej sprzedaży, bo jako miasto kierujemy się określoną polityką i planem, a nie działamy pod czyjeś dyktando – tłumaczy burmistrz. Przypomina też, że to nie za jej rządów mąż Wandy Napiwodzkiej stał się użytkownikiem pomieszczeń, ale stało się to jeszcze za kadencji burmistrza Żuchowskiego.
- To nie jest wcale tak, że ja wydzierżawiłam panu Napiwodzkiemu tę nieruchomość jako mężowi radnej – podkreśla Górska.
TO OBRAŹLIWE SUGESTIE
Z kolei Wanda Napiwodzka sugestie kierowane pod jej adresem określa jako nieprawdziwe, obraźliwe i wstrętne.
- Osoby, które je formułują powinny ponosić odpowiedzialność za słowo i ja tę odpowiedzialność wyegzekwuję – zapowiada Wanda Napiwodzka.
- Czy wolno kogoś opluwać tylko dlatego, że ma dzierżawę, a ktoś inny sobie wymyślił sprzedaż? - zastanawia się, dziwiąc się jednocześnie, dlaczego nie znaleźli się chętni na kupno kotłowni, kiedy ogłaszano na nią przetargi pod koniec lat 90.
Mariola Tołoczko nie ma jednak wątpliwości, że za całą sprawą kryje się kontekst polityczny. Zapowiada, że nie ustąpi i będzie starać się wraz z innymi członkami wspólnoty, by miasto zbyło pomieszczenia kotłowni zgodnie z obowiązującymi zasadami.
- Nie zamierzamy zrezygnować z tego, by wreszcie odbył się uczciwy przetarg – deklaruje.
Ewa Kułakowska/fot. M.J.Plitt