W środę 7 kwietnia minęła 40. rocznica śmierci Krzysztofa Klenczona. Związany od dziecka ze Szczytnem muzyk i kompozytor, autor niezapomnianych przebojów lat 60. i 70., lider Czerwonych Gitar i Trzech Koron, zmarł w chicagowskim szpitalu wskutek powikłań po ciężkim wypadku samochodowym, do którego doszło kilka tygodni wcześniej. O wydarzeniach sprzed 40 lat i nie tylko rozmawiamy z siostrą artysty, Hanną.

Brat będzie ze mną do końca życia
Hanna Klenczon: - Kiedy tańczyłam w Non-Stopie z jakimś chłopakiem, Krzysztof potrafił pogrozić mu ze sceny

WIDZIAŁAM PRZERAŻENIE W JEGO OCZACH

- Gdzie zastała panią informacja o wypadku brata?

- Ten wypadek wydarzył się podczas mojego pobytu w Ameryce. Byłam nawet przez chwilę na tym, ostatnim dla Krzysztofa, charytatywnym koncercie w klubie Milford. Rano zadzwoniła bratowa ze szpitala. Powiedziała, że mieli wypadek, jej nic poważnego się nie stało, ale z Krzysztofem dzieje się coś niedobrego. Nie była w stanie powiedzieć mi, co.

- Co wydarzyło się później?

- Wypadek spowodował u Krzysztofa rozległe obrażenia klatki piersiowej. Żebro przebiło aortę, która dosłownie wisiała na włosku. Stąd decyzja o konieczności przewiezienia do innego szpitala, bo tam, gdzie trafił zaraz po wypadku, nie było możliwości zrobienia operacji. Potem każdego dnia odwiedzałyśmy go z bratową. Bardzo długo był nieprzytomny, ale po sześciu tygodniach odzyskał przy mnie przytomność. Niestety, po tym, jak zrobili mu tracheotomię, nie mógł mówić. Otworzył tylko oczy, w których widać było przerażenie. Przez jakiś czas pozostawał przytomny, ale niestety jego stan zaczął się pogarszać. Przyszło jedno zapalenie płuc, z którym lekarze się uporali, potem drugie, też opanowane. Po nim jednak nastąpiło trzecie, którego lekarzom już nie udało się opanować. Tak naprawdę bezpośrednią przyczyną śmierci Krzysztofa było zapalenie płuc. Zmarł dokładnie piętnaście minut po północy 7 kwietnia 1981 r.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.