...to tytuł opowiadania, które powstało latem 1993 roku w ośrodku wypoczynkowym Kobylocha należącym do „Społem” PSS w Szczytnie. Tak się składa, że wypoczynek nad jeziorem Sasek Wielki sprzyjał twórczości, bowiem dużo się tam działo. Były spotkania towarzyskie wypoczynek, biesiada i zabawa. Część z nas mieszkała w domkach, ale byli też i tacy, który mieszkali w namiotach na dachu malucha. Mam zdjęcia potwierdzające ten fakt. Należę do osób zorganizowanych, ale właśnie w 1993 roku, jadąc na Kobylochę, nie zabrałam koszulki do spania i co z tego wynikło opisałam w opowiadaniu, które cytuję poniżej:

Brutal...
Część z nas mieszkała w domkach, ale byli też i tacy, który mieszkali w namiotach na dachu malucha

- To jest bardzo praktyczny strój. Do pierwszego prania może służyć jako sukienka, później będzie wygodną i trwałą koszulką nocną. Przypomniałam sobie słowa przemiłej pani z „Manhatanu”, zakładając miękką bawełenkę. Traf sprawił, że pakując torby na wyjazd na Kobylochę zapomniałam o nocach i zmuszona będę spędzać je w takim właśnie odzieniu. Chłopcy już dawno chrapali, tylko mąż oglądał Benny Hilla, wybuchając co chwila śmiechem. Długo kręciłam się po urlopowym królestwie, nie mogąc zdecydować czy czytać książkę mojego ulubionego autora „Uwodziciel” czy też wskoczyć pod kołderkę. - Jak ci się podobam? - z tym pytaniem zwróciłam się do męża, szukając aprobaty i uznania w jego oczach. Nie odpowiedział, a ja zajęta sobą nawet nie zauważyłam kiedy usnął. Zrezygnowana i pogodzona z faktem, że praktyczny strój będzie od razu spełniał tę drugą funkcję podeszłam do łóżka i wyciągnęłam rękę w stronę kołdry. Jednak pukanie do drzwi wczasowego domku powstrzymało mnie. - Kto tam?- spytałam. - To my – rozpoznałam głosy koleżanek. – Idziemy na dyskotekę do ośrodka przasnyskiego, zabieramy was. Zdziwiona otworzyłam drzwi. - O, ty chyba na nas czekałaś? Taka jesteś wystrojona. - To mój nocny strój, nie wzięłam koszuli i teraz w tym będę spała – tłumaczyłam się. - Pewnie dla męża wystroiłaś się a my przeszkadzamy... - Ależ nie, on śpi. - Nie marnujmy czasu, budź ślubnego, idziemy ponaglały. - Wstań, idziemy na dyskotekę... - w odpowiedzi przewrócił się na drugi bok. - A co, bez niego nie możesz? - buntowały. - Słyszysz idę na dyskotekę – oznajmiłam śpiącemu.– Czekajcie, już wychodzę - uspokoiłam koleżanki. Pospiesznie uzupełniłam garderobę, już w drodze zapinałam pasek i wiązałam opaskę na głowie. Dopiero ogarnięta mrokiem nocy uświadomiłam sobie, że zachowuję się jak nierozważna małolata. Niby jestem poważna, stateczna, a dałam się wyciągnąć na dyskotekę. Jednak wesoły szczebiot pozostałych pań sprawił, że włączyłam się do zabawy. Po krótkim marszu dotarłyśmy do źródła muzyki. - Fiu! Fiu! Małolaty idą! - głośnym gwizdem oraz trafionym jak kulą w płot odmłodzeniem powitane zostałyśmy przez autentycznych małolatów. - Dobrze, że jest ciemno – zapiszczałam.

Autorka (z lewej) w sukience, która stała się inspiracją do napisania przywołanego opowiadania

Zabawa trwała w najlepsze, bez ociągania włączyłam się w szaleńcze rytmy. Blok taneczny trwał bardzo długo, przerwę przyjęłyśmy z ulgą, usiadłyśmy odpocząć. Dopiero teraz, gdy wzrok przyzwyczaił się do nastrojowego migotu pulsujących w rytm muzyki świateł, uważnie lustrowałam dyskotekowe towarzystwo. Tę wzrokową penetrację przerwał stwór, który dziwnie zataczając się stanął tuż przy mnie. Jego sterczące włosy, wyciągnięta koszulka, postrzępione spodnie i bose stopy stanowiły jeden wielki obraz cwaniaka. - Chodź mała, zatańczymy - szarpnął mnie brutalnie. - Ale ja nie tańczę - wyrwałam się. - Wpadłaś mi w oko i ze mną musisz zatańczyć. - Ale teraz jest przerwa - broniłam się zaciekle. Do natręta nie docierało nic, mocno trzymał w swoim łapsku moją rękę. Rozpaczliwie szukałam wzrokiem ratunku u koleżanek, jeszcze nie chciałam krzyczeć, sądziłam że jakoś sama wybrnę z opresji. Tymczasem kolejna porcja muzyki poderwała wszystkich do tańca. Brutal objął mnie i nic mi nie pozostało tylko kołysać się w rytm muzyki. Dobrze prowadził i trochę uspokojona postanowiłam, że przy pierwszej okazji wymknę się i pobiegnę do domku, by wtulić się w bezpieczne ciepło mojego męża. Zatęskniłam za nim, miałam też wyrzuty sumienia z powodu tak niepoważnego zachowania. Łagodne tony muzyki pozwoliły mi dokładnie przyjrzeć się brutalowi, ale trzymał mnie tak, że nie mogłam dostrzec jego twarzy. - Mała, nawet nieźle się bujasz. Zamawiam wszystkie kolejne tańce i pamiętaj bez numerów! Moje wszystkie zmysły, a głównie węch i wzrok wyostrzyłam do granic możliwości. Pachniał moją ulubioną wodą kolońską „Brutal” i dziwnie przypominał mojego męża. Na przegubie dostrzegłam znajomy zegarek, rozpoznałam koszulkę... Jednym słowem zdemaskowałam brutala. Gdy muzyka ucichła, znów zaczął mnie szarpać i ciągnąć w swoją stronę. Tym razem bez oporu poszłam za nim. Zaprowadził mnie w ciemny kąt i nadal prowadził swoją grę. - Mała, a może napijesz się piwa? Chodź, postawię ci. Wyszliśmy na zewnątrz. Brutal zachowywał się normalnie, śmiałam się w duchu, bo kawał prawie mu się udał i nieźle mnie wystraszył. Zdecydowałam więc, że ostatnie słowo będzie należało do mnie. - Ej, ty brutalu może pospacerujemy? Właśnie uświadomiłam sobie, że jesteś w moim typie. No co się gapisz? Daj rękę, idziemy. Widziałam jak oniemiał z wrażenia i zrobił zdziwioną minę. Role odwróciły się i kolejne szarpnięcie należało do mnie. Ruszyliśmy. Przysunęłam się do niego, a on objął mnie, ja swoim zwyczajem wetknęłam kciuk za szlufkę jego postrzępionych spodenek. - Idziemy na naszą kładkę? - zapytałam. - Kiedy mnie rozpoznałaś? Tak świetnie byłem zamaskowany. Chciałem ci dać nauczkę za samowolne oddalenie. A swoją drogą jesteś cudowna i urocza, ta sukienka... Wtuleni w siebie dotarliśmy nad cichy brzeg jeziora Sasek Wielki otoczonego ciemną ścianą lasu. W górze migotały punkciki gwiazd, a król nocy swoją łysiną rozpraszał mrok. Staliśmy zasłuchani w przepiękny koncert cykad, wdychaliśmy słodki zapach kwiecia lipowego zmieszany z zapachem wody „Brutal”.

Takie wspomnienia przyniosła wizyta znajomych, z którymi na Kobylosze spędzałam czas i chociaż wszystko się zmieniło, to miło kiedyś było.

Grażyna Saj-Klocek