Blisko 20 lat temu prasę polską obiegła wiadomość: "Zbrodniarz wojenny Erich Koch, skazany za zbrodnie wojenne przez sąd polski w 1959 roku na karę śmierci, zmarł w więzieniu w Barczewie". Odchodząc na tamten świat zabrał ze sobą tajemnicę Bursztynowej Komnaty.
Błyskawiczna kariera
Erich Koch urodzony w 1896 roku, już w latach młodości został członkiem NSDAP (Niemieckiej Robotniczej Partii Socjalistycznej). Jako bliski współtowarzysz wodza tej partii Adolfa Hitlera zrobił błyskawiczną karierę.
W 1933 roku, po dojściu führera do władzy został nadprezydentem rządu Prus Wschodnich.
Z jego inicjatywy w 1938 roku miasteczka i wsie zaczęły zmieniać stare, polskobrzmiące nazwy. Nie przeszkadzały one Krzyżakom, księciu - potem królowi pruskiemu, wreszcie nawet cesarzom niemieckim. Nowi władcy pruscy, a szczególnie Erich Koch, postanowili z tym skończyć. Z dnia na dzień Jedwabno stało się Gedwangen, Olszyny - Ebendorf, Świętajno - Altkirchen (dosł. Stare Kościoły), choć żadnych starych kościołów nigdy tam nie było. Podobnie Lipowiec, Jabłonka i wiele innych miejscowości w południowych powiatach zostało przechrzczonych.
Wielu żyjących na tych terenach ludzi, szczególnie na urzędowych stanowiskach, mających zbyt polskobrzmiące nazwiska, zmuszano pod rygorem utraty pracy do ich zmiany. Zacierano wszelkie ślady osadnictwa polskiego.
To były pierwsze "zasługi" Ericha Kocha, ale dopiero prawdziwe jego zalety organizacyjne ujawniły się po wybuchu wojny z Polską. Na zajętych terenach podstawowym prawem okupanta był terror, kara śmierci lub obóz koncentracyjny za byle drobne nawet przestępstwo.
Był to jednak tylko wstęp do prawdziwej działalności "małego wodza", jak zwano go z powodu niskiego wzrostu. Działalność tę rozwinął on w pełni w 1941 roku, po wybuchu wojny ze Związkiem Radzieckim, gdy został Gauleiterem Ukrainy.
Za jakąkolwiek pomoc jeńcom radzieckim lub Żydom istniała pod jego rządami tylko jedna kara - kara śmierci.
Odzyskany skarb
W grudniu 1943 roku przyszła chwila, gdy pyszny, ubrany zawsze w brązowy partyjny mundur, z opaską ze swastyką na ramieniu "wielkorządca" imperium musiał zwijać manatki. Nad miastem pojawiły się samoloty z czerwoną gwiazdą na skrzydłach, a na wschodzie narastał grzmot artyleryjskiej kanonady - nadciągała armia radziecka.
Wielkorządca musiał wracać na stare śmieci do stolicy Prus Wschodnich, do Królewca. Tam także nie brakło mu kłopotów i obowiązków. Wehrmacht dostarczył zapakowaną w skrzyniach zrabowaną w Carskim Siole Bursztynową Komnatę.
Dla propagandy sukcesu (choć wróg stał na granicy) i podniesienia ducha ludności Erich Koch kazał rozpakować zdobycz i zmontować cenny skarb w pokrzyżackim zamku w Królewcu.
Prasa roztrąbiła ten "sukces", zaproszono wielu znamienitych gości, tłumy waliły na zamek, by obejrzeć "odzyskany" skarb.
Domysły i hipotezy
Nie trwało to jednak długo. Erich Koch pamiętał, że wroga armia stoi niecałe 100 kilometrów od Królewca i że zdobycie miasta, a więc i bezcennego skarbu to tylko kwestia czasu.
Pewnej nocy Bursztynowa Komnata zniknęła z zamku i wszelki ślad po niej zaginął. Jak to się stało? Wiedział to tylko jeden człowiek - Erich Koch, z którego rozkazu komnatę wywieziono. Istniało sto domysłów i sto hipotez o tym, co stało się ze skarbem. W stu miejscach kopano i przeszukiwano zamki i podziemia, bez skutku. Jedna z hipotez mówi, że komnata spoczywa na dnie Bałtyku w zatopionym przez radziecką łódź podwodną statku "Wilhelm Gusttloff". Jest jednak mało prawdopodobne, by wielkorządca czekał z wywiezieniem skarbu aż do ostatniej chwili.
Inne hipotezy twierdzą, że komnata ukryta została gdzieś w podziemiach jakiegoś zamku, których nie brak na dawnych ziemiach pruskich, ale gdzie? Wszystkie już prawie przekopano, łącznie z podziemiami bunkrów Wału Pomorskiego. Niestety, bez skutku.
Jedno jest pewne. Komnatę z Królewca wywieziono. Rosjanie na pewno dokładnie przekopali ruiny krzyżackiego zamku zanim je wysadzili w powietrze.
Prawdopodobnie skarb wywieziono ciężarówkami na zachód. Zdradził to pewien żołnierz niemiecki, który konwojował ciężarówki z Królewca do Elbląga, ze skrzyniami z napisem "Munition" (amunicja). Było to dwa miesiące przed Wielką Ofensywą Zimową - po kiego diabła wieźć amunicję na zachód, zastanawiał się żołnierz, skoro front jest na wschodzie?
Jest prawie pewne, że w skrzyniach schowana była Bursztynowa Komnata.
Wystarczyły mylące napisy i kilkakrotna zmiana, a następnie likwidacja kierowców i konwojentów transportu, by zatrzeć wszelkie ślady. Miejsce ukrycia skarbu znał tylko jeden człowiek - Erich Koch.
Tajemnica zabrana do grobu
Po wojnie dopadł go i jako zbrodniarza wojennego przekazał Polsce wywiad angielski. W 1959 roku sąd polski za niezliczoną ilość zbrodni skazał byłego Gauleitera Ukrainy na karę śmierci.
Erich Koch czekał na egzekucję w specjalnie strzeżonym więzieniu w Barczewie. Wykonanie wyroku, prawdopodobnie pod pozorem ciężkiej choroby skazańca, odkładano z roku na rok, licząc zapewne, że starego zbrodniarza ruszy wreszcie sumienie i zdradzi tajemnicę ukrycia Bursztynowej Komnaty.
Zmarł śmiercią naturalną w 1986 roku, nie zdradziwszy sekretu. Tajemnicę Bursztynowej Komnaty zabrał ze sobą do grobu.
Zbigniew Janczewski
2005.07.27