... na prezenty od Mikołaja na próg wystawiane i z pietyzmem przygotowywane.

Buty...
Mikołajki hucznie świętowano w przedszkolach i szkołach. Na zdjęciu syn Autorki Mariusz z Mikołajem

W moim rodzinnym domu już od połowy listopada rodzice powtarzali, że mam być grzeczna, bo zamiast prezentu dostanę rózgę. Nie psociłam, a wszystkie polecenia wykonywałam starannie i sumiennie. Przez te dni oczekiwania na wizytę Mikołaja dbałam o ład i porządek. Jednak najgrzeczniejsza byłam 5 grudnia, a w szale przygotowań do odwiedzin Mikołaja uczestniczyła cała rodzina. Ojciec wyciągał pudełka z pastą do butów, szczotki, szmatki, bowiem każdy zobowiązany był odpowiednio przygotować i wypolerować na błysk swoje obuwie. Czasem jednak bywało tak, że buty wymagały naprawy. Wówczas szliśmy do zakładu szewskiego braci Stroisz zlokalizowanego przy ulicy 1 Maja, tuż obok zakładu zegarmistrzowskiego Pana Stanisława Muraszki. Tam naprawy wykonywano od ręki, bo tak jak zegarmistrz, tak i szewcy byli kolegami ojca. Jednak drobne naprawy robiły „złote ręce” jakie miał mój rodzic, w piwnicznym warsztacie. Dbał o nasze obuwie i niektórym problemom umiał zaradzić. Wówczas tych butów nie było za wiele, więc o nie dbano i naprawiano. Gdy brakowało czasu na wizytę u szewca, szliśmy do piwnicy a tam stało kopytko, były cęgi, młotki, szydło i dratwa. Wspólnie doprowadzaliśmy kozaczki do użytku, bo ja zawsze wiedziałam kiedy podać młotek i gwoździe. Nic więc dziwnego, że od najmłodszych lat czyniłam wszystko, by buty lśniły, a wieczorem 5 grudnia tuż przed snem stanęły równo ustawione na progu. Nawet gdy już byłam w łóżku, kilka razy wstawałam, by sprawdzić czy tam stoją. Trochę martwiłam się, że najmniejsze i Mikołaj mało prezentów w nie włoży, ale mama uspokajała, że będzie sprawiedliwy.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.