Ledwo poprzedni numer „Kurka” zdołał zawędrować do kiosków i innych punktów sprzedaży, a już jedna z naszych Czytelniczek, pani Ania, w nawiązaniu do artykułu „Językowe babole” zachęca nas, abyśmy odwiedzili inny szczycieński market i udali się między stoiska z warzywami. Tam, nad jedną ze skrzynek, widnieje napis: „ZIEMIAKI DOPIECZENIA”.
- Brawo, dwa błędy w jednej nazwie! - komentuje nasza Czytelniczka. Cóż, sprawdziliśmy to i rzeczywiście, nad skrzynkami wiszą ładne, kolorowe plansze, na których wypisano nie tylko „ziemiak dopieczenia”, ale i „ziemiak sałatkowy” - fot. 1.
Co ciekawe, na sąsiedniej planszy, która wydaje się być wykaligrafowana tą samą ręką, widnieje już „ziemniak” poprawnie napisany – czerwony otok na fot. 1. Od artykułów spożywczych, choć surowych, niedaleka już droga do gotowych potraw. Nie tak całkiem dawno temu, na jednym z pikników gminnych dane było „Kurkowi” skosztować pysznych, że paluszki lizać, zrazów grzybowych. Coś jednak podkusiło twórczynię tej smacznej potrawy, która uznała, że ów „zraz” nie bardzo pasuje do jej kulinarnego dzieła, że lepsze będzie nawiązanie do kształtu przysmaku, sporządzonego na wzór średniowiecznego portfela, czyli sakiewki. No i co z tego wyszło, popatrzmy na poprawkę wprowadzoną na odnośnej i ładnie wypisanej etykiecie - fot. 2.
Otóż to, co widzimy na zdjęciu, to nie sakiefki, a sakiewki właśnie.
GIGANTYCZNY KORKOCIĄG
Kilka dni temu u zbiegu ulicy Ogrodowej i Kościuszki pokazała się dość oryginalna i wysoka machina z potężnym świdrem. Kiedy „Kurek” oglądał ów ciekawy sprzęt, jeden z gapiów, popuszczając wodze fantazji orzekł, że jest to korkociąg do otwierania wielkich butelek z winem i mlasnął przy tym językiem, jakby już rozkoszował się smakiem owej niezmierzonej wprost ilości trunku. Cóż, wiadomo, że do tego celu byłby i tak za duży. Największa bowiem butelka świata, co można wyczytać w ksiedze rekordów Guinessa, liczy „zaledwie” 1,8 m, mając pojemność 387 standardowych flaszek wina. No i zagadka, do czego ów sprzęt widoczny na fot. 3 tak naprawdę będzie wykorzystany, pozostała nieodgadniona. Tymczasem jej rozwiązanie jest dość zaskakujące. Otóż ów sprzęt, choć nazywany wiertnią, nie służy ani do wiercenia studni, czego byliśmy prawie pewni, ani też do pobierania próbek gruntu celem zbadania jego nośności, a do... zabezpieczania wykopów pod przyszłą budowlę, mającą powstać w tym miejscu.
Ów świder wierci w ziemi głębokie otwory, do których za pomocą systemu rozmaitych rur wtłaczany będzie beton. W ten sposób powstaną solidne słupy, których nie trzeba zagłębiać w ziemi, bo już w niej od początku siedzą. Potem posłużą jako podpory oszalowania przyszłego wykopu. Wybierając stopniowo ziemię, pomiędzy słupami ułoży się deski i robota z szalunkiem gotowa - ściany wykopu zostaną w ten sposób zabezpieczone przed ewentualnym osunięciem się gruntu. Jak widać na fotografii, wiertnia ma dobrych kilka metrów długości, ale wykopy, jak wyjaśnił nam operator machiny, nie będą głębsze niż 2,70 - 3 metry. Świder ma jeszcze i tę ciekawą właściwość, że potrafi sam usuwać ziemię, która zaraz po wydrążeniu otworu zalega w ślimacznicy. Po prostu przechyla się lekko na bok, a potem otrząsa niczym pies po kąpieli i ziemia spada w dół.
WYBOISTA PASYMSKA
Jedna z naszych Czytelniczek, już jakiś czas temu, skarżyła się na fatalny stan ulicy Pasymskiej. Jej krytyka odnosiła się zresztą nie tylko do jezdni, ale i chodnika, a właściwie jego braku po prawej stronie, jeśli zmierzałoby się od marketu „Biedronka” do stacji benzynowej. Teraz jesienią, gdy padają deszcze zaraz tworzą się wielkie kałuże, no i jak tu poruszać się w takich warunkach. Stan jezdni, jak i chodnika na ul. Pasymskiej jest rzeczywiście fatalny. Odcinek między stacją benzynową, a skrzyżowaniem z ul. Łaniewskiego wygląda tak, jak pokazuje to zdjęcie - fot. 4 Suchą stopą po opadach deszczu nie da rady tędy przejść. Cóż, nasza Czytelniczka próbowała zatem iść lewą stroną, gdzie chodnik niby jest, ale większego komfortu, niestety, tu nie zaznała. Trotuar ma już swoje lata, a tworzące go płytki z biegiem czasu zwietrzały, przez co stał się bardzo wyboisty. Wskutek tego spacer tędy grozi rychłą utratą obcasów. Jezdnia także jest pofalowana i to nie mniej niż chodnik, a oprócz licznych lokalnych wgłębień (na odcinku market „Biedronka” - stacja benzynowa) ciągną się głębokie koleiny wyciśnięte w asfalcie przez koła licznych tirów - fot. 5.
OBRAZEK A RZECZYWISTOŚĆ
Tutaj, tzn. przy ul. Pasymskiej trwa, sądząc po towarzyszącej inwestycji sporej kolorowej planszy, budowa niemałego obiektu hotelowego - fot. 6. Jak wynika z wizualizacji, ma powstać tu kompleks hotelowo-gastronomiczny, nawiasem mówiąc o całkiem przyjemnej architekturze z wielkim, przeszklonym portalem wejściowym. W związku z tym, nasza Czytelniczka proponuje konfrontację tego ładnego obrazka-planszy z elementami architektury, które wyrastają już ponad płot okalający ów kompleks w budowie. Wygląda to tak, jak na - fot. 7.
PSI ZAUŁEK
Między dworcem PKS a PKP, tuż przy postoju taksówek na placyku, gdzie do niedawna stały zdezelowane, stare maszyny rolnicze zadomowiło się kilka bezpańskich psów, o czym pisaliśmy na początku tego roku. Dokarmiane przez taksówkarzy oraz wolontariuszy ze schroniska „Cztery Łapy” miały się dobrze, traktując ów skrawek ziemi jako swój. W czasie deszczów czy opadów śniegu kryły się pod maszynami i spoko – miały sucho. Ostatnio otrzymaliśmy jednak niepokojący sygnał, że jeden z tamtejszych psów, podobny do wilczura podbiegł do niedużej dziewczynki i przewrócił ją na ziemię. Pytając o to wydarzenie taksówkarzy nie uzyskaliśmy potwierdzenia, ale na wszelki wypadek powiadomiliśmy schronisko dla zwierząt. Pracownicy obiecali przypatrzeć się zwierzakowi i jeśli stwierdzą agresywne zachowanie, zostanie on zamknięty w jednym ze schroniskowych boksów.
Ów wilczur sprawia jednak wrażenie bardzo spokojnego. Kilka dni temu, zjawiwszy się na placyku, podeszliśmy do zwierzaka bardzo blisko, aby zrobić mu zdjęcie - fot. 8. Pies nawet nie warknął, choć jak dowiedzieliśmy się później, podchodzenie do zwierzaka, gdy ten przebywa na terenie, który uważa za swoje terytorium, nie jest zbyt rozsądne. Przy okazji „Kurek” zauważył spore zmiany na tym przydworcowym placyku. Stare rolnicze maszyny gdzieś zniknęły, za to pojawiły się palety z rozmaitymi materiałami budowlanymi, służącymi do budowy chodników. No i nigdzie nie zauważyliśmy miseczek z psim jadłem, które do niedawna stały pod płotem, od strony dworca PKP.
GINĄCE MISECZKI
Zaniepokojeni brakiem miseczek, udaliśmy się ponownie do schroniska, aby zapytać, dlaczego zaprzestano dokarmiania piesków. Jak nam wyjaśniono, nic takiego nie ma miejsca, miseczki nie zniknęły, tylko zostały przeniesione gdzie indziej. Dlaczego? Otóż od jakiegoś czasu systematycznie ginęły one z placyku. Ledwie wolontariusze przynieśli nowe miseczki, a zaraz po kilku dniach, albo jeszcze szybciej one znikały i tak w kółko. - Mając dość takiej zabawy, postanowiliśmy naczynia z karmą dla psów postawić w bezpieczniejszym miejscu – powiedział nam Konrad Karchut ze schroniska „Cztery Łapy”.
Dlatego stoją one w małym ogródku otaczającym wieżę-basztę, która kiedyś mieściła posterunek służb ochrony kolei, a obecnie jest kultowym pubem, w którym przesiadują m.in. miłośnicy muzyki metalowej, ludzie wrażliwi także na psią dolę.