Z dużym zainteresowaniem przeczytałem informację o przygotowaniach do kolejnych Dni i Nocy Szczytna. Do imprezy wprawdzie jeszcze cztery miesiące, ale nasi organizatorzy są zdecydowanie lepsi od macherów zajmujących się Euro 2012 i już jak widać mają imprezę prawie dopiętą. Cieszyć się także trzeba, że imprezy nie będą biletowane. Piękna sprawa, mam nadzieję, że sponsorzy dopiszą. Przy okazji taka drobna podpowiedź na podbudowanie budżetu. Od wielu, wielu lat jestem fanem i bywalcem wszelkiego rodzaju plenerowych imprez gastronomicznych. Włócząc się po kraju i troszkę po świecie nie daruję sobie, jeżeli dowiem się o jakichś gastronomicznych turniejach, targach, świętach buraka czy makreli w sosie pomidorowym. Zabawa zawsze jest przednia. Z dużych imprez wielodniowych, najlepiej od lat gastronomicznie wypadają Targi Dominikańskie na gdańskiej starówce. Mają już one długą, prawie czterdziestoletnią tradycję, a pamiętam nawet targi numer jeden i pierwszą w życiu solę, jaką jadłem w ogródku prowadzonym na Długim Targu przez gastronomików przybyłych z zaprzyjaźnionej wówczas z Gdańskiem Ostendy. Na tle pogardzanych wówczas (były czasy, co?) dorszy czy morszczuków, panierowana sola w plasterkach cytryny (to była sensacja!) i pietruszce uchodziła za danie niezwykle wykwintne i jak na tamte czasy drogie. Nie darowałem jednak sobie i poszło ładnych parę złotych zarobionych wcześniej na helskiej plaży. Dziś w sklepach rybnych o solę łatwiej niż o morszczuka. I bardzo dobrze. W ostatnich latach Targi Dominikańskie i ich gastronomia odeszły trochę od morza. Są wprawdzie liczne stoiska z rybami, ale bez jakichś szczególnych fajerwerków, ot, to samo co na nadmorskich deptakach. Rej wodzą ogródki chińskie, wietnamskie czy hinduskie.
Inną plenerową imprezą gastronomiczną, której staram się nie opuszczać jest Festiwal Pierogów na Rynku Starego Miasta w Krakowie. W tym roku też już tak zaplanowałem urlop, aby na początku sierpnia być niedaleko i … przybrać na wadze niestety. Impreza jest co roku atrakcyjniejsza, swoje barki i ogródki starają się wystawić wszystkie liczące się pierogarnie z całej Polski. Wybór jest przeogromny! Od klasycznych pierogów z mięsem, kapustą i grzybami czy ruskich po wyszukane egzotyczne miksy pierogowe. Kucharze epatują bardzo liczną publiczność nie tylko nadzieniem, ale i na przykład kolorowym ciastem. Dumny jestem, jak to sąsiad, że już dwa lata z rzędu główną nagrodę jury pod wodzą p. Makłowicza przyznaje mojej zaprzyjaźnionej pierogarni z ulicy Wąwozowej w Warszawie za – jak w ubiegłym roku – pierogi ze śliwkami w wytrawnej śmietanie. Przepycha!
Wracając na plac Juranda i okolice. Jakoś dotąd Dni i Noce Szczytna nie kojarzą mi się ze specjalnie dobrymi wspomnieniami gastronomicznymi. Tradycyjne obżarstwo miejscowych notabli w ogródku „Zacisza”, w którym raz służbowo niestety wziąłem udział, wzbudza przede wszystkim zażenowanie. Porozstawiane dość liczne budki z grillowaną kiełbasą, karkówką, szaszłykami czy gotowaną kukurydzą niczym nie różnią się od pejzaży kuchennych na odpustach. Leje się strumieniami piwo, czego oczywiście nie mam za złe, bo taka już nasza ludyczna tradycja. Tyle że w tym roku miejsca będzie dużo więcej. Chwała organizatorom za pomysł zamknięcia i zagospodarowania w tym czasie ulicy Odrodzenia. Wprawdzie jest w okolicy kilka lokali gastronomicznych, ale tych kilkanaście tysięcy ludzi, którzy przewiną się przez te trzy dni przez Szczytno może zjeść dużo więcej i lepiej. Dlatego może warto by było zaproponować właścicielom dalej położonych lokali, także tym z okolicznych miejscowości, utworzenie na czas naszego święta swoich ogródków? Patrząc na doświadczenia innych imprez tego typu wydaje się, że zarówno organizatorzy jak i właściciele lokali na tym nie stracą, a lekko zrzednie jak dotąd nieodłącznie związany z zabawą swąd przypalonego oleju i tłuszczu kapiącego na drzewny węgiel.
Wiesław Mądrzejowski