Przepraszam Szanownych Czytelników za to, że dziś z lekka postaram się przypomnieć kilka zasad zachowania się przy stole, ale nie każdy tak jak Państwo otrzymał właściwą w swoim czasie kindersztubę. Skąd taki temat? – ano stąd, że kilka dni temu zajadałem wspaniałe kopytka z gulaszem, danie moje ukochane, przez lepszą połowę rodziny od lat produkowane w chwilach szczególnej dla mnie dobroci i z talentem niezwykłym. Po spałaszowaniu wszystkiego, co znajdowało się na talerzu, rozejrzałem się czujnie wokół i nie widząc żadnego niebezpieczeństwa pozwoliłem sobie do czysta wylizać porcelankę. No może nie do końca, bo oczywiście mój występek przeciwko dobrym manierom został zauważony i dość dosadnie skomentowany. Trudno, na salonach się nie chowałem, w eleganckich knajpkach zacząłem bywać w wieku już cokolwiek średnim, słowem nie to, co bywały od dziecka w wielkim świecie Jędruś Symonowicz, snujący na tych łamach nostalgiczne gawędy. A talerze po daniach wykonanych przez moje dozgonne szczęście wylizywać będę! I już!
Ot, taka na przykład ryba i nóż! Pamiętam, że w rodzinnym domu absolutnie nie było innej możliwości jak posługiwanie się dwoma widelcami. Jak widzę, z czasem nastąpiło odejście od tej, wydawałoby się, żelaznej reguły i w wielu restauracjach podaje się do ryby także zwyczajny nóż, no czasem do wyboru – dodatkowy widelec i nóż. Tymczasem już wiele lat temu wynaleziono noże specjalnie zaprojektowane do jedzenia ryb, mające charakterystyczny kształt i ostrze nienadające się do krojenia mięsa. Z radością zauważam, że w Szczytnie istnieje przynajmniej jeden lokal – konkretnie „Filip`s”, gdzie ten wytwór kulinarnej cywilizacji znalazł sobie trwałe miejsce i jest na co dzień stosowany. Mogę wymienić przynajmniej kilkanaście knajp uważających się za wytworne, gdzie o takim wynalazku dotąd nie słyszano.
Wpiekla mnie natomiast inny wynalazek, tym razem nie kuchenny, lecz nagminnie w każdej knajpce wykorzystywany bez pamięci. Chodzi oczywiście o telefon komórkowy! Jeżeli akurat zapomnę tę piekielną smycz wyłączyć przed wejściem do restauracji i draństwo akurat zadzwoni między kolejnymi kęsami to czuję się jakbym no… może nie dokończę, w każdym razie bardzo głupio. Tymczasem – tu celują niestety panie, na szczęście młode, więc może da się jeszcze wychować (?) - bardzo często „nie chcem, ale muszem” wysłuchiwać prowadzonej podniesionym głosem długiej wymiany zdań czy zwyczajnego plotkowania, które mogłoby sobie spokojnie poczekać aż skończy się pobyt w restauracji. Jeżeli już urządzenie to akurat zadzwoni, należy z uzasadnionym wstydem przeprosić towarzystwo, wstać od stołu i znaleźć ustronny kącik, aby szybko i w miarę niesłyszalnie dla innych przeprowadzić rozmowę.
Na zakończenie tego krótkiego wykładu jeszcze jedna bardzo istotna sprawa. Gdy kilka tygodni temu byłem na Kubie, nabawiłem się kilkudniowej niestrawności ze względu na ścisłe trzymanie się zasady „nałożyłeś na talerz, to zjedz”. Zjadłem więc gargantuiczną porcję piekielnych pepperoni, które nałożyłem sobie sam oraz drugi talerz, jakim uraczyła mnie kochająca małżonka, znając moją słabość do tej potrawy (stół był szwedzki). Nie tylko ze względu na biedę kraju, gdzie obsługa z obrzydzeniem patrzy na grubasów pakujących na talerze fury żarcia i połowę pozostawiających, ot tak, bo znaleźli coś ciekawszego. Zwyczajne dobre wychowanie nakazuje bowiem nakładać na talerz dużo mniej niż chciałyby oczy. Pozostawienie niedojedzonej porcji jest istotnym wykroczeniem przeciwko regułom zachowania przy stole, poproszenie o dokładkę zawsze sprawi gospodarzom przyjemność! Tu mała anegdotka – na podwieczorku u ciotuni w wieku już odrobinkę dojrzałym, dwa razy prosiłem o dokładkę wspaniałego mrożonego biszkoptu. W końcu ciocia wpakowała mi na talerz jeden ogromny kawałek stwierdzając, że cieszy się z mojego uznania, ale nóg na loterii nie wygrała i nie ma zamiaru kolejny raz biegać do lodówki! I słusznie!
Wiesław Mądrzejowski