W trakcie budowy przychodni przy ul. Kościuszki miałem wiele zabawnych i ciekawych zdarzeń, ale dwa wbiły mi się do głowy. Pamiętam każdy szczegół z detalami.

Cementowa afera
Leszek Mierzejewski

W tamtych latach z zakupem materiałów budowlanych był gordyjski węzeł. Dotyczyło to zarówno wykonawców państwowych jak i prywatnych. Wykonawcy państwowi, jeżeli nie była to budowa priorytetowa, mieli określony limit przydziału materiałów na dany rok i po wykorzystaniu czekał ich przestój. Kombinowali szefowie na różne sposoby, żeby coś zdobyć poza przydziałem. Prywatni wykonawcy swoich inwestycji przeżywali gehennę! Sami dla siebie, własnym sposobem i kunsztem rzemieślniczym budowali domki jednorodzinne lub inne obiekty typu dacza. Ja budowałem w Warchałach domek letniskowy sam, przy pomocy rodziny i kolegów. Fizyczna budowa, to bułka, jak to mówili, z margaryną, bez kiełbasy, bo ta wówczas była na kartki. Ja z wędlinami i innymi artykułami pochodzenia świńskiego nie miałem problemu, gdyż moja ukochana matka parała się rozprowadzaniem i sprzedażą tego towaru. Tak jak każdy miałem kłopot z zaopatrzeniem się w cement, wapno, cegły, pustaki, deski, belki, glazurę, terakotę, armaturę sanitarną i inne pochodne z budownictwa. Coś tam matka mi w GS-ie załatwiła, coś mi znajoma naczelniczka wydziału handlu w Urzędzie Miasta dodatkowo wypisała i jakoś tam sobie radziłem. Inni wykonawcy po prostu wegetowali. W obecnych czasach jest to niewyobrażalne, niektórzy młodzi ludzie myślą o tamtych czasach, że to bajki o żelaznym wilku!

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.