Dla Anity i Piotra Pruszkowskich, którzy wraz z trojgiem dzieci zajmują maleńki pokoik w liczącym ponad sto lat budynku na ul. Ogrodowej, szczytem marzeń jest mieszkanie z łazienką i ciepłą wodą. Ich starania o lokal komunalny i interwencje u władz miasta nie przynoszą jak dotąd rezultatu. - Jeśli będzie trzeba, to przyjdę z dziećmi do gabinetu pani burmistrz i tam zamieszkam – zapowiada zdesperowana pani Anita.

Chcą tylko normalności

NIE MA GDZIE SZPILKI WETKNĄĆ

Anita i Piotr Pruszkowscy są młodym małżeństwem z trojgiem dzieci w wieku od 5 do 13 lat. Oboje pracują, ale podobnie jak wielu mieszkańców Szczytna, mają niskie zarobki, które pozwalają im jedynie na zaspokojenie bieżących potrzeb. Nie stać ich więc np. na wzięcie kredytu mieszkaniowego czy budowę własnego domu. Nie finanse jednak, lecz fatalne warunki lokalowe są największą bolączką rodziny. Pruszkowscy mieszkają w liczącym ponad sto lat budynku na ul. Ogrodowej. Cała piątka gnieździ się w 15-metrowym pokoiku z kuchnią oraz mikroskopijną ubikacją. Nie ma tu łazienki ani ciepłej wody. Do mycia służy plastikowa wanienka dla dzieci, bo o wstawieniu tu normalnej wanny nie ma nawet mowy. Jedynym źródłem ogrzewania jest piec kaflowy w pokoju.

- Kiedy rozkładamy łóżka, nie ma gdzie szpilki wetknąć. Żeby przejść wtedy przez pokój, trzeba się dobrze nagimnastykować – żali się pani Anita. Najstarszy syn, Tycjan, który obecnie chodzi do VI klasy, nie ma odpowiedniego miejsca do odrabiania lekcji. Do jego biurka nie sposób dojść, jeśli rozłożone są łóżka.

- Co będzie, kiedy i młodsze dzieci pójdą do szkoły? - zastanawia się pani Anita. Najgorsza dla rodziny jest zima. Wtedy różnica temperatur pomiędzy nieogrzewaną kuchnią a pokojem sięga nawet 20 stopni. Na dodatek w pomieszczeniu kuchennym panuje wilgoć. Z pomalowanego zaledwie rok temu sufitu już teraz odpadają całe płaty farby.

- Najmłodszy syn choruje na astmę i mieszkanie w takich warunkach jest dla niego bardzo szkodliwe – mówi kobieta. Obecne lokum rodzina też będzie musiała wkrótce opuścić. Mieszkanie należało do ojca pana Piotra, ale przepisał on je jego młodszemu bratu. Ten z kolei ma inne plany związane z lokalem.

- Dał nam jasno do zrozumienia, że we wrześniu mamy się wynieść, a ja nie mam zamiaru narażać dzieci na rodzinne konflikty – mówi pan Piotr.

BEZSKUTECZNE STARANIA

Pruszkowscy od dawna starają się o mieszkanie komunalne.

- Pierwszy w niosek złożyliśmy już w 2005 roku – w spomina pani Anita. Od tamtej pory interweniowała kilka razy u władz miasta i urzędników, ale nic nie wskórała. Kilka tygodni temu otrzymała z urzędu wniosek odmowny na przydział mieszkania. Miasto tłumaczy się, że zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych oczekującym następuje w ramach odzyskanych istniejących zasobów, co powoduje, że czas oczekiwania jest długi. Pruszkowscy uważają jednak, że to tylko zbywanie ich.

- Kiedyś pani burmistrz powiedziała mi, żebym poszukała jakiegoś pustostanu, który będziemy mogli zająć. Znalazłam taki lokal, od razu poinformowałam o tym urząd, ale okazało się, że mieszkanie przydzielono już komuś innemu – opowiada pani Anita. Dziwi się też, że nikt nie zaproponował im przeprowadzki do mieszkania spółdzielczego. Miasto ma podpisaną umowę ze SM „Odrodzenie”, na mocy której jej dłużnicy przechodzą do lokali socjalnych, a osoby oczekujące z listy miejskiej są kierowane do spółdzielczych.

- Na pewno byłoby nas stać na opłacenie czynszu – zapewnia pani Anita. - My nie chcemy być traktowani na jakichś specjalnych warunkach, oczekujemy tylko normalności – wtóruje jej mąż.

JAK POMÓC?

Z prośbą o interwencję w sprawie rodziny Pruszkowskich zwróciliśmy się do radnego Arkadiusza Marczaka, przewodniczącego komisji mieszkaniowej Rady Miejskiej. Zapewnił nas, że w tym tygodniu będzie o trudnej sytuacji rodziny rozmawiał z burmistrz Danutą Górską, zgłosi też interpelację na sesji. Inni radni sugerują, że miasto powinno przeznaczyć na cele mieszkaniowe budynek po ZDZ na ul. Pola. Taką ewentualność wyklucza wiceburmistrz Krzysztof Kaczmarczyk.

- W planie zagospodarowania to teren przeznaczony na cele przemysłowe, nie możemy wprowadzać tam mieszkaniówki, bo były to kłopot dla potencjalnych inwestorów – tłumaczy. Dodaje, że miasto zamierza obiekt wydzierżawić, ale na razie brak na to chętnych.

Tymczasem naczelnik Wydziału Gospodarki Miejskiej Ilona Bańkowska zaprzecza, by Pruszkowscy starali się o lokal od 2005 roku. Twierdzi, że pierwszy wniosek złożyli dopiero w grudniu 2010 roku. Dodaje, że każdy oczekujący ma obowiązek co roku go odnawiać. Jeśli tego nie zrobi, okres oczekiwania nie jest kontynuowany.

- Szkoda, że żaden urzędnik nas nie informował o ponawianiu wniosków – odpowiada na to pani Anita.

Zarówno ona, jak i jej mąż czują się już zmęczeni całą sytuacją. Zapowiadają jednak, że się nie poddadzą.

- Jeśli będzie trzeba, to przyjdę z dziećmi do gabinetu pani burmistrz i tam zamieszkam – mówi zdesperowana kobieta.

Ewa Kułakowska