Stefana Haczkiewicza poznałem bardzo dobrze dopiero w 1994 roku, gdy zostałem pełnoprawnym myśliwym w kole łowieckim „Świt” Pasym. Wcześniej znałem go „z widzenia”, spotykaliśmy się przy okazji narad dyrektorskich, czyli tzw. nasiadówek w komitecie powiatowym partii, gdzie byli obowiązkowo wzywani wszyscy dyrektorzy ze Szczytna i z powiatu. Za to z żoną Stefana - Urszulą pracowałem przez wiele lat w Zespole Opieki Zdrowotnej.
Teraz myślę, że po śmierci Stefana Haczkiewicza pozostał pewien niedosyt, mimo ogromu informacji i wrażeń, które mi przekazał z dziedziny łowiectwa i swojego życia zawodowego. Każde spotkanie z nim fascynowało mnie oraz i pozostałych kolegów. Nieczęsto można było poznać człowieka jego pokroju. Był kopalnią wiedzy i prawdziwym pasjonatem myślistwa. Jego wiedza nie tylko o łowiectwie nam imponowała.
Stefan Haczkiewicz z zamiłowania i z zawodu był browarnikiem. Zawsze powtarzał, że jego podstawowa, ale druga w kolejności miłość to browarnictwo! Na Śląsku ukończył Technikum Browarnicze. Do dziś pamiętam, że nie lubił jak na niego mówiliśmy „PIWOWAR” - twierdził, że on nie warzy piwa, on je produkuje od podstaw. Stefan zawód odziedziczył w genach po ojcu, który był piwowarem w browarze u hrabiego Lanckorońskiego we Lwowie, bo z tamtych stron wywodzi się ród Haczkiewiczów. W wieku 14 lat Stefan stracił ojca podczas obrony browaru. Na początku II wojny światowej został zesłany na Syberię – tam ciężko pracował w kopalni.