W Spychowie od lat trwa konflikt pomiędzy mieszkańcami osiedli domków jednorodzinnych

a właścicielami znajdujących się tuż za ich płotami baz transportowych. Ci pierwsi nie mogą już dłużej znieść uciążliwego sąsiedztwa, obawiając się, że z czasem problem będzie narastał, a wieś straci swój turystyczny charakter. Żądają od władz gminy zdecydowanych działań na rzecz przeniesienia firm poza tereny zabudowane.

Ciężarowy koszmar

TIRY POD OKNAMI

Spychowo to na pierwszy rzut oka spokojna, urokliwa miejscowść o walorach turystycznych. Bliskie sąsiedztwo wielkich kompleksów leśnych i rozwój branży drzewnej powoduje jednak, że jak grzyby po deszczu powstają tu firmy zajmujące się m.in. transportem tego surowca. Trzy z nich zlokalizowane zostały na dwóch osiedlach domków jednorodzinnych na ul. Słonecznej i Juranda. Sąsiedztwo to od kilkunastu lat jest prawdziwą zmorą dla ludzi mieszkających najbliżej baz. Blanka i Grzegorz Zemło na ul. Słonecznej osiedlili się piętnaście lat temu. Ich życie na cichym z pozoru osiedlu, szybko zamieniło się w koszmar, kiedy sąsiad zza płotu założył bazę transportową ciężarówek do przewozu dłużycy. Samochody stanęły tuż za ogrodzeniem posesji Zemłów. Hałas silników i ciągłe odgłosy napraw, a do tego spaliny i tumany kurzu sprawiły, że sąsiedztwo to stało się nie do zniesienia. Rodzina użytkuje obecnie tylko połowę domu, byle być z dala od terenu bazy, a z działki leżącej tuż przy płocie, za którym stoją ciężarówki, nie korzysta w ogóle.

- Jak ktoś tego nie doświadczy na własnej skórze, to nie może zrozumieć, co tu przeżywamy. To koszmar - mówi Grzegorz Zemło. Jego sąsiad prowadzący firmę transportową posiada obecnie sześć samochodów. Na podwórzu ma też stację paliw. Pojazdy tankują tu niekiedy o różnych porach dnia i nocy.

- Dzień w dzień mamy tu sześć wyjazdów i sześć przyjazdów ciężarówek, a dodatkowo tyle samo tankowań - wylicza pan Grzegorz.

PŁOT NIC NIE DAJE

Wszelkie interwencje m.in. u władz gminy i policji dotąd nie przynosiły pożądanych efektów. Doszło do tego, że państwo Blanka i Grzegorz zdecydowali się na wyprowadzkę ze Słonecznej, z dala od bazy.

- Stwierdziliśmy, że nie możemy tu już dłużej mieszkać - mówią małżonkowie. - Nie po to kupowaliśmy działkę na osiedlu domków jednorodzinnych, by wdychać spaliny.

Problem, z którym zmagają się Blanka i Grzegorz Zemło nie dotyczy tylko ich. Podobne kłopoty mają mieszkańcy ul. Juranda. Posesje Wiesławy Kopacz i Katarzyny Kowalskiej leżą po obu stronach innej bazy, która także dynamicznie się rozwija. W tym przypadku ciężarówki wjeżdżają na posesję sąsiada wprost z drogi krajowej.

- Na początku miałyśmy pod oknami tylko dwa tiry i sądziłyśmy, że jakoś to zniesiemy, ale gdy pojawiło się ich sześć, to stało się nie do wytrzymania - skarży się Wiesława Kopacz. Działkę sąsiada od domostwa pani Wiesławy oraz pani Katarzyny odgradza wysoki, dwumetrowy betonowy płot. To jednak, jak mówią kobiety, w niczym im nie pomaga.

- Nawet najwyższy płot nie zatrzyma przecież spalin i hałasu - mówią mieszkanki ul. Juranda.

O relaksie w ogródku nie ma tu mowy, bo sąsiedzi często naprawiają swoje pojazdy, włączając do tego silniki. Regularne interwencje policji wzywanej przez poirytowane mieszkanki nic nie dawały, bo w regulaminie utrzymania porządku i czystości na terenie gminy do niedawna widniał zapis, że drobne naprawy pojazdów samochodowych są dopuszczalne poza warsztami. Na dodatek przepis określał dość ogólnikowo ich zakres, co skutkowało tym, że wzywani na miejsce stróże prawa bezsilnie rozkładali ręce, tłumacząc, że na własnej posesji właściciele samochodów mogą robić w zasadzie co chcą. Dopiero w wyniku monitów mieszkańców, na pierwszej kwietniowej sesji radni Świętajna zmienili ten punkt regulaminu. Nowy przepis mówi, że poza warsztatami nie można naprawiać np. przyczep. Sprecyzowano także zakres prac naprawczych.

TYLKO PRZENIESIENIE

Sąsiedzi baz transportowych na początku kwietnia wystąpili również z listem do wojewody warmińsko-mazurskiego. Mieszkańcy proszą w nim, aby spowodował, by firmy przeniosły swoją działalność poza obszar zabudowany. Miejscowość Spychowo leży w strefie Natura 2000, Mazurskim Parku Krajobrazowym oraz Leśnym Kompleksie Promocyjnym Lasy Mazurskie. Nadmieniamy, że problem ten coraz bardziej narasta, przybywa nowych dużych samochodów transportowych, firmy stają się coraz większe i coraz więcej ich przybywa - czytamy w liście do wojewody. Jednocześnie mieszkańcy podkreślają, że nie chodzi im o likwidację baz, lecz jedynie o zmianę ich lokalizacji. Nie chcemy nikomu odbierać pracy, bo ci ludzie zatrudniają wielu pracowników, ale prosimy o spokój i danie szansy na normalne życie - kończą swój apel.

W odpowiedzi wicewojewoda odpisał, że rozwiązanie problemu leży w gestii wójta gminy, mimo to zlecił postępowanie wyjaśniające. Władze gminy w celu zminimalizowania problemu już wcześniej zdecydowały, że od 1 maja na osiedlu Słonecznym zostanie wprowadzony zakaz wjazdu pojazdów o masie powyżej 3,5 ton z wyłączeniem samochodów zaopatrzenia i służb komunalnych. Nie będzie on jednak obowiązywał w godzinach 9.00-17.00. Zdaniem mieszkańców takie rozwiązanie niczego jednak nie załatwia.

- Domagamy się od władz gminy kategorycznych działań mających na celu całkowite przeniesienie baz poza tereny osiedlowe. Błagamy o normalne, spokojne życie - mówią sąsiedzi baz.

ODRZUCONA LOKALIZACJA

Wójt Janusz Pabich zaproponował transportowcom nową lokalizację dla ich firm. Miałyby się one znajdować na terenie byłego punktu gromadzenia odpadów, który gmina uporządkowała. Przedsiębiorcom miejsce to jednak nie odpowiada. Jak tłumaczy właściciel bazy z ul. Słonecznej, sąsiad państwa Zemłów Jacek Pawulski, jest tam po prostu za mało miejsca. Do tego jeszcze adaptacja działki pochłonęłaby dodatkowe koszty.

- W moim przypadku byłoby to jakieś 80 tys. złotych na poprawę ogrodzenia, zamontowanie bramy wjazdowej i poszerzenie istniejącej, doprowadzenie mediów, wybudowanie zaplecza socjalnego oraz zatrudnienie przynajmniej dwóch dozorców - wylicza Jacek Pawulski, dodając, że zaproponowana przez gminę lokalizacja uniemożliwiłaby dalszy rozwój jego firmy. Zapewnia też, że stara się, by prowadzona przez niego działalność w jak najmniejszym stopniu zakłócała spokój sąsiadów. Zdecydowanie zaprzecza, by nadmiernie hałasował i emitował niedozwoloną ilość spalin.

- Moje samochody są stosunkowo nowe i sprawne. Na wszystko mam pozwolenia, a kontrole, które non stop nasyłają na mnie sąsiedzi nigdy nie wykazały przekroczenia norm hałasu czy produkcji spalin - mówi właściciel firmy. Dodaje jednak, że gdyby znalazł odpowiednie miejsce na prowadzenie swojej działalności, chętnie przeniósłby tam swoją firmę. Z tym, jak mówi, jest w Spychowie problem.

- Większość terenów znajduje się w rękach prywatnych lub jest w posiadaniu Lasów Państwowych. Nie ma tu gruntów pod działalność gospodarczą, a na przeniesienie się np. do Szczytna po prostu mnie nie stać - mówi przedsiębiorca.

SYTUACJA PATOWA

Według Jacka Pawulskiego, większości mieszkańców osiedla jego baza nie przeszkadza, bo sami prowadzą mniejsze lub większe firmy. W pobliżu znajduje się m.in. kilka pieczarkarni. Zarówno on, jak i inni mieszkańcy osiedla, są przeciw ustawieniu znaków zakazu wjazdu. Właściciel firmy zebrał nawet ponad 120 podpisów pod petycją do wójta, by zaniechał tego rozwiązania, argumentując to m.in. tym, że godzi to w ich interesy ekonomiczne i społeczne. Podobne pismo wystosowali do Janusza Pabicha także zwolennicy ustawienia znaków. Włodarz gminy przyznaje, że sytuacja w Spychowie jest patowa. Zgadza się z opinią, że ustawienie znaków nie rozwiąże problemu. Sam zresztą nie jest z tego w pełni zadowolony. Jak mówi, od 1,5 roku szuka rozwiązania, które satysfakcjonowałoby obie strony.

- Nie wiem, czym się to wszystko skończy. Rozumiem zarówno racje mieszkańców sąsiadujących z bazami, którzy pragną żyć w spokoju, jak i transportowców chcących prowadzić swoją działalność, dając pracę innym. Na likwidację problemu trzeba czasu, a ustawienie znaków to rozwiązanie połowiczne - uważa Janusz Pabich. Potwierdza, że gmina nie dysponuje na razie innymi, poza wskazanym terenem, gruntami, które mogłaby przeznaczyć na lokalizację baz. Sąsiedzi firm tym tłumaczeniom nie dają wiary. Ich zdaniem przy odrobinie dobrej woli, można by znaleźć miejsce dla samochodów.

- Nie dziwimy się właścicielom baz, ale dziwimy się bardzo władzom gminy, dlatego że to one mają możliwości skutecznego rozwiązania sprawy, ale po prostu nie chcą nam pomóc - nie kryją goryczy sąsiedzi baz samochodów transportowych.

Ewa Kułakowska/Fot. Ł. Łogmin