Przejeżdżając wraz z mężem w środę 9 stycznia przez ulicę Lanca, zauważyłam leżącego starszego człowieka, który trzymał na smyczy dużego psa, boksera. Mężczyzna miał zaburzenia równowagi, nie mógł się podnieść. Z pomocą próbowało mu przyjść kilku przechodniów, w tym uczniowie pobliskiej szkoły. Niestety, pies nie pozwolił nikomu się zbliżyć do swojego pana. Widząc to zadzwoniłam na numer alarmowy 112 i przedstawiłam dyspozytorce sytuację, informując też o zachowaniu zwierzęcia. Powiedziała, że wyśle na miejsce karetkę i policję. Po ok. 20 minutach przyjechała karetka, ale okazało się, że była ona wezwana do innego zdarzenia. Po chwili nadjechała druga, a po kolejnych pięciu minutach zjawił się też patrol pieszy. Załoga karetki oraz policjanci zwlekali z udzieleniem pomocy mężczyźnie, bojąc się pilnującego go psa. Kiedy zdenerwowana poprosiłam funkcjonariuszy, by się pospieszyli, bo człowiek leży na ulicy już tyle czasu, jeden z nich zapytał mnie, co ma zrobić z psem. Patrol nie miał pojęcia, jak sobie z nim poradzić. Uważam, że sprawę można było załatwić o wiele szybciej, zaoszczędzając choremu człowiekowi cierpień, wysyłając na miejsce np. policjanta, który umiałby odciągnąć od niego psa. Na widok takiej niemocy ze strony służb uprawnionych do niesienia pomocy, po prostu opadają ręce.
Dorota Bardyszewska - Kacprzak, Szczytno