Wciąż czytam lub słucham w radio i telewizji o kłopotach związanych z budową warszawskiego metra. Ostatnio zawalił się kawał jezdni w samym centrum miasta, koło ulicy Szkolnej. Znam doskonale to miejsce, bo to tuż obok skrzyżowania Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej, czyli sam „pępek” Warszawy. Wysłuchując przeróżnych mądrych komentarzy nie mogę zrozumieć skąd te ciągłe niespodzianki w sytuacji geologiczno-budowlanej dokładnie rozpoznanej już wiele, wiele lat temu.
W latach 1952 – 1959 chodziłem do podstawówki przy ulicy Mazowieckiej. To jakieś sto metrów od ulicy Szkolnej. Mieszkałem wówczas przy ulicy Nowy Świat, koło Ordynackiej. Do szkoły maszerowałem piechotą, przemierzając ulicę Świętokrzyską. Właściwie ulicy to jeszcze wtedy nie było. Szło się przez teren budowy drewnianymi kładkami pośród błota. Natomiast tam gdzie obecnie stoi ogromny budynek NBP, czyli wzdłuż całej lewej (w kierunku od Wisły) strony dzisiejszej Świętokrzyskiej, był jeden ogromny staw. Nie mam pojęcia skąd wzięła się ta woda, ale zapewne były to jakieś wycieki wód podziemnych. Miejscowe dzieciaki budowały sobie tratwy i miały znakomitą zabawę. Pamiętam to dokładnie, bowiem przechodząc tamtędy co dzień, mocno im zazdrościłem.
Nie potrafię zrozumieć dlaczego dzisiejsi projektanci nie posiadają wiedzy ich poprzedników, czyli budowlańców z lat pięćdziesiątych i później, którzy stawiali „na wodzie” gmaszysko Narodowego Banku Polskiego.
Pierwsze opracowania projektowe warszawskiego metra zainicjowano w roku 1925. Prace później przerwano. Wznowiono je w roku 1938, kiedy to prezydent Stefan Starzyński powołał specjalne biuro projektowe. No, ale wkrótce wybuchła wojna.
Po wojnie Stalin zaproponował Bierutowi do wyboru budowę warszawskiego metra, osiedla mieszkaniowego lub Pałacu Kultury i Nauki. Podobno Bierut odpowiedział, że metro nie jest potrzebne, a osiedle możemy wybudować sami. No i stąd mamy w Warszawie PKiN. Natomiast co do metra, to w roku 1950 podjęto jednak uchwałę o jego budowie. Powstało wówczas biuro „Metroprojekt”. Zaplanowano trzy linie, które miały powstać do roku 1965. W roku 1951 rozpoczęto budowę odcinka doświadczalnego i wówczas stwierdzono, że realizacja planowanego zamierzenia nie jest technologicznie możliwa. W roku 1953 definitywnie przerwano prace. Część wykopanych tuneli zalano, a te, które uznano za bardziej trwałe od innych przeznaczono na leżakownię win importowanych.
Wszystko już wtedy wiedziano o podziemnych kurzawkach, dlatego wciąż nie mogę zrozumieć skąd takie zaskoczenie dzisiejszych decydentów.
W Berlinie rozpoczęto budowę tamtejszego metra jeszcze przed pierwszą wojną światową. Tam również walczono z podziemnymi wodami tworzącymi tak zwane kurzawki. Stosowano wówczas zabezpieczenia (osłony) nazwane ściankami berlińskimi. Tę technologię, choć nieco unowocześnioną, stosuje się po dziś dzień. I nadal używa się nazwy „ścianka berlińska”. Warto także pamiętać, że polscy inżynierowie spotkali się z podobnymi problemami już przy budowie trasy WZ wraz ze słynnym tunelem pod starą częścią Warszawy. I mimo że było to ponad pół wieku temu doskonale sobie radzili. W roku 1949, podczas budowy trasy, kiedy na skutek obsuwania gruntu zabytkowy kościół św. Anny omal nie runął, profesor Wacław Żenczykowski błyskawicznie opracował technologię zabezpieczenia budynku metodą betonowych zastrzyków. Technologię tę stosuje się dzisiaj rutynowo na całym świecie. A powstała u nas w Polsce i to tuż po wojnie.
No, a teraz proszę – mimo rozwoju wszelkiej inżynierii wciąż słyszę o problemach naszych budowniczych. Tak jakby realizując dzisiejsze budowle nie korzystano z doświadczeń poprzedników. Może dlatego, że nikt nie wprowadził historycznych danych do współczesnych komputerów, a to przecież od nich jesteśmy dzisiaj uzależnieni. Dawniej było ewidentnie wiadome kto jest projektantem konkretnego zadania i personalnie za nie odpowiada. I tak w roku 1925 projektantem sieci metra był Józef Lenartowicz. W roku 1938 jego pracę kontynuował Jan Kubalski. Dalsi twórcy warszawskich, historycznych już dzisiaj obiektów także są znani. No a obecnie? Co do mnie to nie mam pojęcia kto dzisiaj decyduje o najważniejszych, warszawskich realizacjach. Oglądając telewizję odnoszę wrażenie, że jedyną siłą fachową wszech nauk inżynieryjnych jest Pani Hanna Gronkiewicz Waltz.
Andrzej Symonowicz