Im bliżej wyborów tym śmieszniej. I jak tu konkurować skromnemu felietoniście z telewizyjnym kabaretem politycznym w dziedzinie rozśmieszania. Z kabaretem na żywo i w dodatku non – stop! Tematyka współczesna stanowczo odpada. Żadnych odniesień. Sięgnijmy zatem do wspomnieniowej literatury i tam poszukajmy żartobliwych historyjek. Do moich ulubionych książek należą „Gawędy starego chałturnika” – Andrzeja Krajewskiego i „40 lat minęło jak jeden dzień” Jurka Gruzy. Obaj panowie autorzy zaprzyjaźnieni ze mną, a że są nieco starsi, wspomnieniami sięgają także lat wcześniejszych niż te które nas łączyły.
Taką oto opowieść ojcowską zapamiętał Andrzej Krajewski:
Przed wojną, na warszawskim Powiślu, Stefan Jaracz założył teatr „Ateneum”. Powiśle było wówczas dość „szemraną” dzielnicą zamieszkałą przez ludzi prostych. Teatr Jaracza miał za zadanie edukować niewyrobioną publiczność, grać dla niej nowoczesne, nieobojętne inscenizacje. Wdzięcznych widzów cechowała rozbrajająca szczerość i naiwność. Trochę tak jak dzieci przy oglądaniu bajek.
Wystawiono sztukę „Las”. Stefan Jaracz grał wędrownego aktora. W jednej ze scen artysta siada na pieńku ściętego drzewa i opowiada o swoich losach. Pewnego dnia pieniek odmalowano, dla odświeżenia, brązową farbą. Farba nie do końca wyschła. Jaracz w białych spodniach, po monologu, wstaje z pieńka ze słowami: „Odchodzę na stronę”. A tu z tyłu spodni brązowa plama. I oto z widowni odzywa się zatroskany widz: „Panie Jaracz, za późno”.
Reżyser Jerzy Gruza z rozrzewnieniem wspomina aktora Jana Gałązkę. Pamiętam go znakomicie. Był to rzeczywiście typ niespotykany. Aktor, ale także parodysta, brzuchomówca i kawalarz. Tuż po wojnie, pośród gruzów Warszawy wołał o pomoc, jako grupa zasypanych, a robił to różnymi głosami. Oczywiście nie poruszając ustami, jak to brzuchomówca. Po czym stojąc na owym rumowisku głośno i oficjalnie wołał: „A ilu was tam jest?” i sam sobie odpowiadał zduszonymi głosami „z brzucha” – „Dwunastu!” Przypadkowi przechodnie rzucili się gołymi rękami rozgrzebywać gruzowisko. Podobno dostał niezły wycisk, kiedy ludziska zrozumieli, że to tylko taki niewinny, makabryczny żarcik.
Na co dzień Jan Gałązka jeździł po kraju z drewnianą lalką Bartkiem, z którym prowadził zabawne dialogi przed lokalną publicznością. Kiedyś, podczas majowych modłów pod przydrożną kapliczką, odezwał się głosem świętego Józefa. Zażądał, aby cała wieś wybudowała drogę, a także wodociąg, oraz przyszła na występ artystów, którzy przyjechali ze stolicy. Nikt się nie zorientował kto przemówił.
Jurek Gruza zatrudnił Jana Gałązkę do swojego „Czterdziestolatka, gdzie tenże występował jako gospodarz domu Walendziak. Gałązka wystąpił także jako służący w spektaklu telewizyjnym „Rewizor” - także w reżyserii Gruzy - pośród takich aktorów jak Tadeusz Łomnicki, czy Piotr Fronczewski.
Jeszcze kilka zabawnych wspomnień Andrzeja Krajewskiego z chałturowych wyjazdów zagranicznych do zaprzyjaźnionych „demoludów”.
W Leningradzie, czyli w dawnym Kraju Rad, młody człowiek zapytany w środku nocy gdzie tu jest najbliższa czynna restauracja odpowiedział tak:
- „Najbliższa? To będzie chyba w Helsinkach”.
Pewna znana z oszczędnego trybu życia aktorka, w restauracji w Budapeszcie sięgnęła po kartę, aby zamówić obiad. Karta była w języku węgierskim. Wybrała więc z niej dwie najtańsze potrawy i pokazała palcem kelnerowi. Ten trochę pokręcił głową ze zdumieniem, ale ponieważ oboje nie byli w stanie porozumieć się, przyjął zamówienie. Po jakimś czasie artystce przyniesiono talerz, na który po jednej stronie był stosik kartofelków w mundurkach, a po drugiej piure ziemniaczane.
Na zakończenie coś z Polski. Robert Makłowicz zamówił w restauracji na Śląsku placki ziemniaczane. On jada je na słodko, ale wiedząc, że Ślązacy spożywają tę potrawę z sosem poprosił kelnerkę, aby podano mu owe placki z cukrem. Nieco zdziwiona kelnerka zamówienie przyjęła. Niebawem przyniosła placki według życzenia konsumenta. Tylko że cukier był w kostkach.
Andrzej Symonowicz